SuperDurson pisze:Jesteś 100% pewna, że TYLKO nalepka jest różnicą między tymi produktami?
Nie. Niczego nie mogę być pewna na 100%. Poza tym ja znam sklepy tylko w pewnym przedziale cenowym dostosowanym do moich możliwości. Co się dzieje w naprawdę bogatych sklepach, to ja nie wiem. Nie mój rewir konsumencki. Chodzi mi o to, że mogę kupić ten sam towar za 30$ lub za 120$. Są sklepy, które zajmują się wyprzedażami różnych towarów i markowych też z dużą obniżką. Więc jest przegląd. Towarów jest multum na rynku. Towary nie mogą zalegać w sklepach miesiącami. Jedyna sprawa to, to że niektórzy ludzie nie kupują w sklepach "dyskantowych", bo czują się lepiej w sklepach firmowych. Są też firmy, które utrzymują markę tylko dla bogatych. Wystarczy zobaczyć na Internecie np. Dolce & Gabbana... bawełniane podkoszulki po 300$ przecenione z $500. O ile miałabym figurę jak modelki, to mogę skopiować taki wygląd za dużo mniejszą sumę. Bo jeżeli chodzi o jakość towarów na rynku, to z reguły jakość jest dobra. Różnice często są np. w fantazyjnym guziczku. A akurat dla mnie nie ma to specjalnego znaczenia, ale są ludzi dla których jest ważne.
Tak, jak yusti napisała. I ja też popieram praktyczność. Rozumiem Ciebie, Dursonie, bo Ty jesteś w biznesie sprzedawania lub zajmują Cię te zagadnienia i osoby, dla których marka się nie liczy, pierdółka się nie liczy i są praktyczne, to często jest bardzo trudno oczarować i zachęcić do kupna czegokolwiek. To jest trudny klient. Klient malkontent. Popatrzeć chce, podotykać, opakowanie rozerwie, ale nie kupi.
SuperDurson pisze:Bo z tego co mi wiadomo (interesowałem się możliwością produkcji własnej elektroniki i ubrań w Chinach) to różnej jakości produkty faktycznie są wytwarzane często w tych samych fabrykach, ale Z ZUPEŁNIE INNYCH MATERIAŁÓW!
Ja to rozumiem. Klient nasz pan. Jak chcesz coś produkować w Chinach, to dają ci opcje. Jest tylko kwestia kosztów wytwarzania. Jeżeli chcesz zapłacić więcej, bo masz możliwość sprzedać za więcej, to jak najbardziej. Reguła jest tanio zrobić - drogo sprzedać. Dlatego produkcja światowa przeniosła się do Chin i innych krajów o taniej sile roboczej. Jest kwestia maksymalizowania zysków. W sumie nie będę Ci tłumaczyć, bo sam wiesz, że chcesz wyprodukować jak najtaniej towar o odpowiednio dobrej jakości, którego klient nie będzie masowo zwracał.
SuperDurson pisze:No chyba, że bez zastanowienia łykasz reklamy jako wyrocznię "jak żyć".
No, nie. Ja jestem niedopasowana do całej tej ideii konsumeryzmu. W reklamach sprzedają ładne obrazki, marzenia. Jestem na to zbyt przyziemna. Jak jest reklama, to np. biegnę do kuchnii, aby coś w międzyczasie zrobić, a najczęściej to nagrywam programy, żeby reklam nie oglądać. Mój problem jest taki, że jakiś produkt polubiłam i za chwilę już go nie ma na rynku, a jest coś innego, co mnie wcale nie zadowala i zaczynam szukać dalej.
Jeżeli chodzi o logo, to rozumiem, że jest to jakiś symbol rozpoznawczy statusu społecznego, a może tylko pewnej grupy ludzi o specyficznym charakterze. Roztaczanie atmosfery sukcesu wokół siebie. "Już nie jestem w linii poziomej ze wszystkim innymi, ale jestem 'ponad'. " Tylko, że wielu ludzi, którzy osiągnęli sukces jest tak zapracowana i pochłonięta tym, co robi, że na codzień nie zwracają zbyt dużej uwagi na strój i symbole prestiżu. Chcą być schludni, bo schludność przyciąga, ale symbole prestiżu często odstraszają innych. No chyba, że jest się w biznesie tylko z ludźmi, którzy też otaczają się prestiżem. No to wtedy konieczność utrzymywanie takiego symbolu. Znam właściciela małej firmy. Chłopina zapracowany od rana do nocy. Sobota, niedziela. Nawet jak nie w firmie, to ciągle coś na głowie. Jego rodzina jest ustawiona bardzo dobrze finansowo, ale to właśnie żona i dzieci są "prestiżowe", a nie on. Normalny, otwarty, można porozmawiać jak to się mówi "po ludzku". On w linii poziomiej do innych ludzi, a żona i dzieci już są "ponad".
yusti pisze:dla mnie największym darem jest pomoc w stworzeniu zrealizowania moich pragnień. - danie kasy lub wiedzy gdzie co i jak.
to pamiętam latami i naprawdę ciepło, ze ktoś mi pomógł w potrzebie.
[...]
dla mnie marką są.. ludzkie umiejętności, cechy.
to jest wartość. przebrać w ciuszki można każdego, nawet odessać z niego tłuszcz i zafarbować niedoskonałości...
ale nikt nie zastąpi i nie jest w stanie kupić pomocy w wiedzy i umiejętnościach, w życzliwym wysłuchaniu, wsparciu w wytłumaczeniu sposoby zaspokojenia danych pragnień/ potrzeb.
Też mnie taka myśl dopadła ostatnio. Największą wartością jaką jedna osoba może dać drugiej jest mentorstwo przez kogoś, kto ma zdrowe podejście do życia i rzeczywistości, ma doświadczenie, wiedzę jak coś zrobić, potrafi wskazać drogę, dać praktyczne wskazówki. Oglądam dwa progamy w TV o mentorstwie. W jednym facet - właściciel sieci ekskluzywnych restauracji - jeździ po małych restauracjach, które podupadają, są obciążone długami i na granicy bankructwa, i uczy właścicieli i personal jak powinno się działać sprawnie w tym biznesie. W drugim jest to samo tylko kobitka ratuje podupadające salony fryzjerskie. Jest tam pewna pomoc finansowa w sensie odświeżenia wyglądu tych miejsc, ale głównie uczenie jak operować w takim biznesie, jak zarządzać, dzielenie się własnym doświadczeniem. W sumie w ciągu tygodnia miejsca zostają odmienione. Atmosfera się poprawia. Sytuacja finansowa tych placówek z biegiem czasu staje się coraz lepsza. Wychodzą na prostą. Ktoś może potrafić obcinać doskonale włosy i robić wymyślne fryzury, ale nie odnosi sukcesu w biznesie, jako właściciel firmy, bo wszystko inne się rozłazi, bo nikt nie potrafił nauczyć, powiedzieć i wkazać pewnych punktów, problemów i jak rozwiązywać te problemy. Takie właśnie mentorstwo (nauka życia w pewnym sensie) jak bierze się człowieka, który ma określone zdolności i predyspozycje do czegoś i pokazuje mu się dokładnie co zrobić, aby wykorzystać maksymalnie swój potencjał. Dla takich ludzi jest to lepsze niż ciągnąca się miesiącami lub latami psychoterapia, bo ci ludzie są naprawdę całkowicie przytłoczeni niemożnością poradzenia sobie w jednej konkretnej sytuacji. To się prostuje i wszystko inne prostuje się w życiu. Są niby ci trenerzy życiowi. Coś pomięczy psychoterapeutą, a osobą, która potrafi wskazać konkretną drogę w życiu lub sposób w jaki rozwiązać dany problem, ale ich ekspertyza jest ogólna. Jak jest mentor od jednej konkretnej dziedziny, który sam zna dogłębnie zagadnienie, ma doświadczenie w tej sprawie no to jego ekspertyza i pomoc jest absolutnie drogocenna. Kiedyś to takie mentorstwo to było w pracy. Starsi i doświadczeni uczyli młodych, ale teraz to jest taka kompetycja i obawa, że samemu można stracić pracę, że nawet jak ktoś jest zobligowany obowiązkami, aby przyuczyć młodego pracownika, to nie będzie tego robił z zaangażowaniem. Tak mi się wydaje.
A więc konsumpcja nie jest naszym najważniejszym problemem. Mentorstwo jest potrzebne, a takowego nie ma. Rodzice czasami sami nie wiedzą jak żyć. Starają się jak potrafią, ale ich lęki i zahamowania i nieudolności wpływają na to, że człowiek wchodzi w życie nieprzygotowany i po drodze stara się uczyć na własną rekę i na zasadzie prób i błędów. Jak spotka kogoś kto mu uczciwie pomoże, podpowie, podprowadzi, wyjaśni, nauczy. Jednym słowem wesprze swoim doświadczeniem i konkretną ekspertyzą, to życie toczy się sprawniej, a potem można samemu być mentorem. Ale jak samemu nie za bardzo się wie, to można tylko udawać i dawać dobre rady, które mają podnosić na duchu, bo to głównie ludzie robią.
Każdy ma takie myśli, żeby znaleźć kogoś, kto pomoże w rozwiązaniu konkretnego problemu, da praktyczną wskazówkę. Psychologia ciągle o tym mówi jak ważne jest przebywać w otoczeniu takich ludzi. W otoczeniu wsparcia od innych. Ale jak przebywać w otoczeniu takich ludzi jak takowych w moim życiu nie ma. Ludzie mają takie problemy, że dodawanie im moich własnych i oczekiwanie pomocy i wsparcia byłoby nie na miejscu. Życie stało się dość skomplikowane i naprawdę mam takie wrażenie, że mało kto się orientuje całkowiecie o co chodzi w tym chaosie. Jest główna wytyczna: być przedsiębiorczym, zrobić karierę i zarobić pieniądze. Kiedyś (dawno temu) mówiło się o zaangażowaniu, pasji do robienia czegoś bez myślenia o korzyściach materialnych. Nikt nie spodziewał się, że się szybko dorobi i będzie mógł otoczyć się tymi wszystkimi rzeczami, których pożąda. Ludzi było na mniej stać, ale bardziej żyli na luzie i w kontakcie ze sobą. I mam tu na myśli usa, bo w Polsce to ciągle te kontakty międzyludzie wydają się być dość dobre. Dzisiaj rzeczy przytłaczają, a ich nadmiar odbiera wolność. Tak jest, yusti, ja też tak myślę. Łatwiej jest zmienić kierunek w życiu. Zostawić wszystko z dnia na dzień. Wyprowadzić się do innego miejsca bez nadmiernego bagażu, bo jak tam się nie spodoba, to można się znowu wyprowadzić. Też obrosłam w rzeczy. Za dużo mam wszystkiego. Chcę od nowego roku poprzeglądać, wyrzucić i pooddawać to, co jest mi kulą u nogi.
Kiedy wszystko można kupić w każdym momencie, kiedy zajdzie taka potrzeba, to akurat jest pęd, żeby gromadzić więcej i więcej na zapas, bo była wyprzedaż, bo spodobało się, bo..., bo..., bo taka jest pustka w życiu, że przez chwilę poczuję się lepiej, pocieszę się czymś. A potem te rzeczy właśnie przytłaczają, bo trzeba tym zarządzać. No i mnóstwo energii jest marnowana na zarządzanie rzeczami i trzymanie rejestru tego wszystkiego w umyśle. Szczególnie Jedynce (mnie), to bardzo przeszkadza, bo czasami wydaje mi się, że głowę mam wypełnioną przedmiotami, rachunkami, dokumentami, nie mówiąc już o bieżących rzeczami do zrobienia i sprawach do załatwienia. Nie chcę o tym w tej chwili myśleć. Jest świąteczna przerwa. Relaks. Po świętach wyprzedaże. Sklepy otwarte 24 godziny, nabite tłumami ludzi (tak jak i przed świętami), a ja sobie siedzę w domku, rozmawiam ze znajomymi, winko popijam, oglądam filmy, trochę smacznego jedzonka, relaksuję się i czekam na Nowy Rok. W zasadzie nie lubię chodzić po sklepach, ale to już kiedyś chyba pisałam. Konsumer ze mnie jest żaden. Problem tylko w tym, że nawet jako niezaangażowany nabywca, to jednak mam zbyt wiele rzeczy, bo jest taka łatwość nabywania wszystkiego.