Strona 1 z 1

Zadane rany

: czwartek, 31 lipca 2008, 22:50
autor: Memory
Zastanawiam się, jak zachowacie się w sytuacji, gdy zrani was naprawdę bliska osoba [przyjaciel, partner/-ka]. Wiecie, że zrobi to po raz kolejny, jednak nie potraficie sobie wyobrazić życia bez tejże osoby. Tyle wspólnych cudownych wspomnień, przygód...
Co wtedy? Odizolować się i zapomnieć? Płaczecie wtedy [oczywiście gdy znajdziecie się w zacisznych czterech kątach] czy dusicie w sobie emocje?
Przywiązujecie się w ogóle na tyle blisko do ludzi czy jednak wolicie trzymać się na dystans?
Szczerze powiedziawszy nie lubię okazać ani trochę bólu na zewnątrz, staram się udawać, że wszystko gra, staram się nakierować myśli na odrębny tor. Staram się nie smęcić innym ludziom, dziwnie się wtedy czuję, wcale to nie pomaga. Jednak przez to czuję się często potwornie samotna... Też często tak odczuwacie?

Wybaczcie, mam gorszy dzień, trochę to bez ładu i składu, ale co tam. :P

W każdym razie dziękuje za odpowiedzi. ;)

: piątek, 1 sierpnia 2008, 04:01
autor: Gremster
samotny też sie czasami czuje przez moja często powieszchownośc w stosunkach z innymi ludzmi
jednakże jakoś nie wyobrażam sobie żadnej osoby która mogła by być dla mnie niezastąpiona...
JAkiś czas temu pokłuciłem się z moim bardzo bardzo dobrym kumplem z którym się wychowałem i jakoś to przezyłem... po prostu zająłem się czymś innym i o nim zapomniałem... sam musiał przemyśleć i przyszedł do mnie po pół roku... a przez ten czas pomimo że trochę byo to smutne to nie tenskniłem....
dla mnie osoby które nie sa mnie warte albo nagminie powoduja że się smucę nie mają miejsca w moim zyciu. Proste.

Re: Zadane rany

: piątek, 1 sierpnia 2008, 12:59
autor: Green Eyes
Memory pisze:Zastanawiam się, jak zachowacie się w sytuacji, gdy zrani was naprawdę bliska osoba [przyjaciel, partner/-ka]. Wiecie, że zrobi to po raz kolejny, jednak nie potraficie sobie wyobrazić życia bez tejże osoby. Tyle wspólnych cudownych wspomnień, przygód...
za pierwszym razem gdy zostalam zraniona nie moglam sie odnalezc. ale szybko wyciagnelam wnioski - kazdy jest tylko czlowiekiem, jest zdolny do najwyzszych i najnizszych uczuc. dlatego wzielam na to poprawke, nikogo nie idealizuje, jesli zrani mnie po raz kolejny, bez zalu odejde bo na swiecie sa miliardy innych ludzi przy których moge czuc sie szczesliwa.

Przywiązujecie się w ogóle na tyle blisko do ludzi czy jednak wolicie trzymać się na dystans?
polaczenie 6 i 7 jest o tyle dziwne ze z jednej strony czujesz sie niezalezna od innych a zaraz szukasz jednak kontaktu z ludzmi. ja wybieram dystans
jednak przez to czuję się często potwornie samotna... Też często tak odczuwacie?
nie, nie czuje sie samotna, wole spedzic sama wieczor niz spedzac go w towarzystwie osob z ktorymi nie nadaje na tych samych falach i ktore mnie nie rozumieja. juz skonczylam z wychodzeniem do ludzi dla samego wychodzenia i przebywania w tlumie, zaczelo mnie to meczyc

ale mimo wszystko nie radze udawac ze wszystko gra przed znajomymi, ludzie od razu wylapują falsz i mozesz stracic wiecej znajomych robiac dobra mine do zlej gry niz faktycznie wyplakujac sie w rekaw

: sobota, 2 sierpnia 2008, 10:43
autor: Katiks
Zdecydowanie duszę w sobie emocje. Okazuję je jedynie w inny sposób: wyrzuty. Kłótnie. Wyrażenie swojego zdania. Lub czasem, po prostu, ogromna obojętność i dystans. Trzy razy zdarzyło mi się chyba, żebym poczuła się strasznie źle z czyjegoś powodu. W pierwszym przypaku cholernie płakałam, samotnie w pokoju, oczywiście. Po kłótni. Drugi raz, jeśli chodzi o tą samą osobę też płakałam jak nigdy wcześniej przez nikogo. I po prostu przestałam się odzywać. Olałam. Tyle, że miesiąc później po prostu o tym zapomniałam, chociaż nie powinnam. Ale cóż zrobić, głupiam była, a serce nie sługa. ;) W ten sposób uczyłam się na błędach.
Druga sprawa - kłótnie, kłótnie, przerwa. Chwilowy powrót do normalności, kłótnia i jak było, tak jest cisza do teraz. Tęskniłam, owszem, nawet teraz zdarza mi się tęsknić za tą przyjaźnią. Bo nienawidzę kończących się znajomości - zwłaszcza przyjaźni. To jest tak, że przez rok, dzień w dzień, nawet po kilka godzin się z kimś rozmawiało, esemesowało, spotykało, a tu nagle bum, nie ma, koniec. Teraz żadne z nas wie o sobie tyle, co nic. Ale nie mam zamiaru do tego wracać, już przeszedł mi smutek z tego powodu. Po prostu zapomniałam, tyle. Tylko czasem przychodzi czas na wspomnienia. ;-)
Trzecia... beznadziejna. Bezsensowna. Od prawie roku dumna nie pozwala mi się nawet odezwać, chociaż właściwie nie wiem co się stało. Ale bolało, cholernie i wtedy znów - zapomnieć, olać, nie wspominać. Z dobrej przyjaźni, relacji siostra - brat zostało nic. Nie ma nawet głupiego "cześć", a kiedyś było tulenie się na korytarzach. ;-)

Czyli... po prostu zapominam w takich sytuacjach. Staram się przyzwyczaić do braku tej osoby, ukrywać smutek, okazywać obojętność. Przywiązuję się szybko do ludzi, tylko nie wiem od czego to zależy, bo często też przebywam w większym towarzystwie, gdzie każdy znajduje sobie kogośtam, a ja w tym tłumie czuję się sama. Nie żeby było mi z tym strasznie źle. Myślę, że to od osoby zależy czy trzymam dystans, czy automatycznie jest mi z nią dobrze.

I też chwilami czuję się cholernie samotnie. Ale to czy tą samotność lubię już zależy od mojego nastroju. Pamiętam, że od najmłodszych lat czułam się "inna". Jakaś taka - niby dusza towarzystwa, ale jednak gdzieś z boku. Nie wiem jak to opisać, ale... bywało tak, że miałam przyjaciółkę, ale czułam się jakby jej nie było. I zostało tak do teraz.

jakoś czuję, że tym postem niezbyt dokładnie się wyraziłam. :D

: sobota, 2 sierpnia 2008, 15:47
autor: Anulek
Witam wszystkich na forum :)

Wszystko zalezy od relacji z tą osobą i tego jak bardzo zalezy mi na jej znajomości.
gdy zależało mi bardzo strałam się nie odpuszczać tej osobie i zazwyczaj kończyło się to kłotnią, która mi pomagała zawsze oczyścić atmosferę i przejść po pewnym czasie do zapomnienia urazy. Jesli jednak coś się ciągle powtarza po pewnym czasie, przestaje prowadzić raczej dyskusje z taką osobą. I jeśli boli, tlumię emocje, staram się robić wszystko aby o nich nie myśleć. Po prostu klasycznie uciekam od problemu, który po pewnym czasie przestaje mnie boleć i napotyka na moją obojętność.
Przywiązujecie się w ogóle na tyle blisko do ludzi czy jednak wolicie trzymać się na dystans?
Coś pomiędzy. Jest parę osób, które czuje że są mi bliskie, ale z drugiej strony wiem też, że żadna z tych osób nie zna mnie w całości. Kazda z nich zna tylko pewien wycinek. W moim odczuciu nie ma osoby przed którą mogłabym się w pełni otworzyć, jest to pewien rodzaj dystansu. Z drugiej strony jednak nie wyobrażam sobie życia bez spotkać ze znajomymi, do których obecności na ogół szybko się przyzwyczajam.
Szczerze powiedziawszy nie lubię okazać ani trochę bólu na zewnątrz, staram się udawać, że wszystko gra, staram się nakierować myśli na odrębny tor.
Też tak mam. Zwłaszcza w stosunku do osób które nie są mi szczególnie bliskie. Potrafię mieć nie raz bardzo sły nastrój, ale jednocześnie zrobić dobrą minę do złej gry i nie odkrywać się z niczym.