Zdecydowanie duszę w sobie emocje. Okazuję je jedynie w inny sposób: wyrzuty. Kłótnie. Wyrażenie swojego zdania. Lub czasem, po prostu, ogromna obojętność i dystans. Trzy razy zdarzyło mi się chyba, żebym poczuła się strasznie źle z czyjegoś powodu. W pierwszym przypaku cholernie płakałam, samotnie w pokoju, oczywiście. Po kłótni. Drugi raz, jeśli chodzi o tą samą osobę też płakałam jak nigdy wcześniej przez nikogo. I po prostu przestałam się odzywać. Olałam. Tyle, że miesiąc później po prostu o tym zapomniałam, chociaż nie powinnam. Ale cóż zrobić, głupiam była, a serce nie sługa.

W ten sposób uczyłam się na błędach.
Druga sprawa - kłótnie, kłótnie, przerwa. Chwilowy powrót do normalności, kłótnia i jak było, tak jest cisza do teraz. Tęskniłam, owszem, nawet teraz zdarza mi się tęsknić za tą przyjaźnią. Bo nienawidzę kończących się znajomości - zwłaszcza przyjaźni. To jest tak, że przez rok, dzień w dzień, nawet po kilka godzin się z kimś rozmawiało, esemesowało, spotykało, a tu nagle bum, nie ma, koniec. Teraz żadne z nas wie o sobie tyle, co nic. Ale nie mam zamiaru do tego wracać, już przeszedł mi smutek z tego powodu. Po prostu zapomniałam, tyle. Tylko czasem przychodzi czas na wspomnienia.

Trzecia... beznadziejna. Bezsensowna. Od prawie roku dumna nie pozwala mi się nawet odezwać, chociaż właściwie nie wiem co się stało. Ale bolało, cholernie i wtedy znów - zapomnieć, olać, nie wspominać. Z dobrej przyjaźni, relacji siostra - brat zostało nic. Nie ma nawet głupiego "cześć", a kiedyś było tulenie się na korytarzach.
Czyli... po prostu zapominam w takich sytuacjach. Staram się przyzwyczaić do braku tej osoby, ukrywać smutek, okazywać obojętność. Przywiązuję się szybko do ludzi, tylko nie wiem od czego to zależy, bo często też przebywam w większym towarzystwie, gdzie każdy znajduje sobie kogośtam, a ja w tym tłumie czuję się sama. Nie żeby było mi z tym strasznie źle. Myślę, że to od osoby zależy czy trzymam dystans, czy automatycznie jest mi z nią dobrze.
I też chwilami czuję się cholernie samotnie. Ale to czy tą samotność lubię już zależy od mojego nastroju. Pamiętam, że od najmłodszych lat czułam się "inna". Jakaś taka - niby dusza towarzystwa, ale jednak gdzieś z boku. Nie wiem jak to opisać, ale... bywało tak, że miałam przyjaciółkę, ale czułam się jakby jej nie było. I zostało tak do teraz.
jakoś czuję, że tym postem niezbyt dokładnie się wyraziłam.
