Ja miałem lęk wysokości. W sumie, mam go jeszcze trochę do dzisiaj (ale teraz to już może jest bardziej nieoswojenie z wysokością). Jak przezwyciężyłem? Nastawieniem. Skoro inni wchodzą, to ja też potrafię. Poza tym, zapewne brał się u mnie z powodu tego, że jak byłem mały, to spadłem kiedyś z wysokiego dachu (z którego wcześniej bez problemów skakałem na kupę piachu - to budowa była nowego domu). Wystarczyło sobie przypomnieć dobre czasy, kiedy biegałem po wysokościach nie zastanawiając się nad tym, że jestem na wysokości. Następnie, kiedy już w czasie zwalczania lęku przez wysokością byłem na wysokości, znowu wyłączałem myślenie o tym, że tam jestem, skupiałem się na czym innym (rozmowie z kimś, planowaniu następnego kroku - ale patrząc w górę, nigdy w dół, i takie tam). Teraz to mogę nawet spojrzeć w dół w górach. Zawroty głowy ciągle się pojawiają, więc zawsze wtedy czegoś się trzymam
ale już nie ma odruchu paniki. No i jednak jest też coś takiego, że jak dłużej po górach pochodzę, to się po prostu oswajam z wysokością, o ile tylko nie myślę ciągle i uparcie o tym, co może wydarzyć się złego. Kieruję świadomie swoje myśli na pozytywne tory. A gdy pojawia się jakaś lękliwa, no to wyrzucam ją - albo przerabiam na pozytywną ^^
Ha! Jeszcze jedną traumę miałem, ale to jest bardzo głupie już, też opowiem jak się z tego wyleczyłem (będzie beka). Otóż, jak byłem mały, miałem chyba jakieś 5 latek, to źle poczułem się w autobusie i zwymiotowałem. Od tamtego czasu bałem się jeździć autobusami (a może bardziej: wstydziłem? no, ale z tego i tak wynikało to, że bałem się jeździć autobusami). Jakoś nigdy nie miałem problemów w pociągach, ale w samochodowych środkach komunikacji - zawsze. No, i na koniec trzeciej klasy liceum był wyjazd klasowy do Czech. Oczywiście - autokarem. Pojawiła się nagła konieczność nauczenia się jazdy w autobusach/autokarach. Metoda? Wyszedłem z domu (trochę jakby nieprzytomny, ale wtedy nie miałem świadomości tego), kupiłem bilet całodzienny i jeździłem różnymi autobusami. Najpierw stojąc na samym środku i trzymając się rurki, blisko wyjścia. Potem nawet usiadłem. Łącznie przejeździłem parę godzin w autobusach, do domu wróciłem mocno skołowany. Ale zacząłem myśleć - przede wszystkim powiedziałem sobie, że żyję i w sumie nic mi się nie stało. No, i tamtego czasu nie mam już problemu z autobusami.
Ba, jak teraz patrzę na to z perspektywy czasu, to wydaje mi się to wszystko bardzo głupie. No jak kurde można bać się jazdy autobusem?
A jak widać, sam na swoim przykładzie wiem, że jednak można, jakkolwiek głupie by się to nie wydawało. Ja się dokopałem do starego wspomnienia, które z małego drobiazgu przez lata urastało do rangi wszechogarniającego koszmaru, no i wyleczyłem przyczynę, a nie skutek. Przy okazji wyleczyłem się z choroby lokomocyjnej, która chyba z takich właśnie bardzo głupich lęków się brała.
Gdyby jednak
wtedy ktoś mi powiedział, że taki lęk jest głupi, to bym odpowiedział, że on sam jest głupi, bo się nie zna. No, ale wtedy to ja się nie znałem
@
Gudrun: wiesz... przyszedł mi do głowy głupi pomysł. Usiądź na takich schodach, i po prostu zjedź z nich na tyłku. Rozwiążesz podstawowy problem z równowagą i zaczniesz uczyć organizm tego, że wcale nie musi reagować lękiem na widok schodów/wysokości. Poza tym, skojarzysz sobie pozytywnie schody - nie będą się kojarzyły z lękiem wysokości, a ze śmieszną sytuacją (spróbuj zjeżdżać ze schodów na tyłku z pełną powagą, gwarantuję że się zaśmiejesz; ja przynajmniej bym nie wytrzymał
). A skoro zaczną się pozytywnie kojarzyć, to i lęki (jako jedynie nawyk umysłu) po pewnym czasie osłabną, zastąpione nowym, silniejszym odczuciem - tym razem zabawy ^^
Zjeżdżanie na tyłku ze schodów to oczywiście dziecinna zabawa. Ale... zawsze przecież zabawa ^^ (i tylko poważne staruchy powiedzą, że to niepoważne
)