Piękny post. Aż ciężko coś dodać, napisać, ale spróbujmy...
ja-5w4 pisze:Piątki uważają, że samotność ma swoją wartość. Ale w takich momentach ta wartość to jakaś śmieszna iluzja.
I to są piękne słowa na temat związku.
Chyba jeśli się już z kimś było, to wie się, jak bezwartościowa jest ta nasza samotność, którą sobie narzucamy...
ja-5w4 pisze:Skoro jest nas tyle (nas, czyli piątek po przejściach), dlaczego dziwnym trafem nie trafiamy jakoś na siebie w życiu codziennym, na bratnie dusze, które akceptowałyby naszą piątkowość? Oh, gdyby tak można było podejść do kogoś interesującego i 'pokrewnego' na ulicy i bez żadnych znajomości i ceregieli móc zawrzeć cudowny związek na całe życie
Ot, lenistwo emocjonalne.
Moja teoria - nie widzimy się. Przez całe życie nosimy tę maskę, ten kamuflaż, który odcina nas od ludzi, że przez niego nie dostrzegamy podobnych osób, a one nas także nie widzą. Przez co nasza największa obrona staje się jednocześnie największą przeszkodą w związkach międzyludzkich. Zresztą nie wiem, czy związek dwóch Piątek byłby dobry, ale to akurat nie ma znaczenia, wszystko zależy od konkretnych osób. I nie, to nie jest lenistwo, tylko jakaś ślepota, wymuszona przez nas samych głupota, coś w tym stylu...
ja-5w4 pisze:Wiem jedno: w związkach wyznaję skrajności - jeśli w coś się zaangażuję, to namiętnie i całą sobą. Dlatego tak cierpię z powodu krótkiego (i pierwszego w życiu) związku.
To samo. To chyba też jakieś piątkowe przekleństwo - całkowite zaangażowanie się w coś. Półśrodków nie ma, nie uznaję ich.
ja-5w4 pisze:Dlatego też uznaję, że nie jest możliwa, choćby nie wiem co, przyjaźń między byłymi. Utrzymujemy kontakt, chciałabym sie z nim spotykać, ale głupio mi się wyrywać 'przed szereg'. Kontakt jest dobry, choć raczej wymuszony przez normy, poczucie kultury, ot - prawienie sobie uprzejmości, zero rozmów na temat związku.
Moja była odezwała się do mnie po półrocznym milczeniu. Efekt - nie spałem, nie jadłem, wpadłem w totalny dół, mimo że nie rozmawialiśmy zbyt wiele o nas. Ale kultura wymagała, żebym odpowiedział jej, mimo, że oficjalnie skończyłem tę znajomość w listopadzie. Wiem też, że zawsze jej odpiszę na gg, odbiorę telefon itp. Mimo że to łamie mi serce, burzy wszystko, co sobie postawiłem w tzw. międzyczasie. Niech nikt się nie pyta, dlaczego, bo nie potrafię znaleźć żadnego wytłumaczenia, tak po prostu jest i będzie.
ja-5w4 pisze:Wiem też, że nawet jeśli kiedyś 'poddam się', przejdę na taką stronę, że uznam kogoś innego w moim życiu, będzie to jakby... przegrana? Bo on, choć jest jak każdy inny człowiek, dla mnie z niewiadomych powodów urósł do rangi kogoś wielkiego, legendarnego. Czasem zastanawiam się, czy dawno wykreślił mnie ze swojego życia emocjonalnego, czy miewa na ten temat jakieś przemyślenia. A może ja, jak to zwykle bywa, wyolbrzymiam. Wiem jedno, że zawsze będzie dla mnie kimś ogromnie ważnym, kto niesamowicie wpłynął na mnie, ukształtował to, kim jestem. Bywa różnie: czasem czuję, że do końca życia się z tego nie wyzwolę, czasem - kiedy go nie widzę, nie mogę przypomnieć sobie twarzy - jest lepiej. Ale on cały czas jest gdzieś tam, ponad wszystkim, zawsze myślę, co 'on by na to powiedział', jak 'jemu bym o tym opowiadała'.
Cudownie opisałaś to, co ja czuję. Cały ten strach, podszyty pseudologiką, próbą wytłumaczenia sobie tego, próbą, która rozbija się o wszystkie wątpliwości... Też boję się, że nigdy się od niej nie uwolnię, że to ona była tą jedyną, największą, wyśnioną. Ja przy niej z chłopca stałem się mężczyzną, kimś dorosłym, odpowiedzialnym, przy niej poczułem, że nie żyję tylko dla siebie, że mam kogoś, kogo nie mogę zawieść, kto jest dla mnie wszystkim, znacznie ważniejszym, niż ja sam.
Też się boję, boję się następnego związku. Bo to nie będzie ona, to będzie ktoś inny, kogo nieustannie będę do niej porównywał, z czort wie, jakim skutkiem, pewnie marnym. A ja nie chcę kochać kogoś trochę, nie chcę, żeby następna kobieta w moim życiu była ersatzem, kimś, kto jest, chcę kochać ją tak samo, jak kochałem tamtą. Tak samo, bo mocniej się nie da. I jeśli taka delikwentka się napatoczy (oby!), to mam zamiar kochać ją całym sobą, choćby zniszczyłoby mnie to tak, jak te rozstanie.
Kryzysowa_narzeczona napisała "chcę i nie chcę", ja czuję dokładnie to samo, chcę, bo tak jest lepiej dla mnie, jestem wówczas sto razy lepszym człowiekiem, nie chcę, bo się cholernie boję, że nie będę kochał tak mocno, jak chciałbym, że zawiodę moją przyszłą. Boję się nie ze względu na siebie, a na tą drugą osobę...
ja-5w4 pisze:Aha, a powodem rozstania z jego strony był jakiś nieokreślony strach przed związkiem i tym, że już nie będzie tak jak kiedyś. Czyli to, co pewnie mnie też by kiedyś dopadło...
Jeśli mógłbym zmienić coś we wszystkich Piątkach, to zmieniłbym właśnie to. Ten nasz kretyński, bezpodstawny strach. Bo właśnie przez to odrzucamy wiele możliwości, kończymy coś, co ma perspektywy, albo nawet tego nie zaczynamy. A potem przychodzi prawdziwa miłość i oczy się otwierają, cała głupota wychodzi na wierzch, dostrzegamy wszystkie opcje, których nie wykorzystaliśmy, wszystkie błędy, które popełniliśmy... Na Twoim miejscu chyba spróbowałbym jeszcze raz, może on też zmądrzał, może zżera go to samo, co Ciebie. A jeśli nie, to nadal jest durniem, ale kiedyś otworzą mu się oczy...
ja-5w4 pisze:To banalna historia, wiem. I pewnie nie zechce się Wam jej czytać. Przepraszam, że tak się spisałam, ale cóż, wena.
Nie marudź no.