Schizofrenia
: wtorek, 6 czerwca 2017, 02:37
Nie widziałam tematu poświęconego tylko i wyłącznie schizofrenii jak już to tylko gdzie nie gdzie wzmianki o niej.
Ciekawi mnie czy ktoś z was spotkał się z tą chorobą "w cztery oczy" , zna jakieś sposoby by móc nawiązać kontakt ze schizofrenikiem, jakieś historie, przeżycia? Jakie macie podejście do tej choroby?
Cóż mnie ten temat nie jest obcy już od nastu lat... Zaczęłam mieć styczność z tą chorobą odkąd skończyłam 12 lat. Wtedy ja z moimi rodzicami zaczęliśmy dostrzegać, że mój starszy brat zachowuje się inaczej niż zwykle. P zwykle był cichy, skryty i raczej mało wylewny. Urodził się z rozszczepem wargi, mając mnóstwo zabiegów na to i przy tym na pewno jakieś kompleksy. Podejrzewam, że jest socjonicznym SLI i prawdopodobnie enneagramową 5. (choć mogę się mylić) Generalnie miał dość ścisły umysł i miał ambicje by nauczyć się programowania maszyn CNC. Nie był jakimś kujonem ale Interesował się informatyką, z matmy był całkiem dobry. To zwykle do niego szłam szukać pomocy przy pracach domowych z matmy. Był z niego kawał mądrali. I to generalnie z nim miałam najlepszy kontakt w rodzinie. (Piszę to, gdyż spotkałam się z opiniami w sumie faktami, że na schizofrenię chorują osoby z tęgimi umysłami. Głównie ścisłowcy. )
Zaczął studia zaoczne w Krakowie. Wszystko zaczęło się zmieniać. zaczęliśmy go rzadziej widywać i coraz mniej go zaczęliśmy poznawać. Coś zaczęło być nie tak. Zaczęło się od niewinnych chichotań przed komputerem - ok pewnie oglądał coś śmiesznego. Zrozumiałe. Ale parę razy podkradałam się i widziałam, że przy komputerze nic nie robił tylko siedział i śmiał się sam do siebie czasami cicho szepcząc. Jak się go nakryło - od razu się peszył i zaczął zagadywać i strugać Jana. Kiedyś się go wprost zapytałam:
- " z kim rozmawiasz? Dlaczego się do siebie śmiejesz? Przecież nikogo tu nie ma..."
- "Nic, przypomniałem sobie coś, chcesz usiaść przy kompie...?"
Zaczął czasami za bardzo tryskać energią i optymizmem Miewał dziwne stany euforyczne. Mało podobne to było do niego. Takie nienaturalne...
Już wtedy można było dostrzec, że zmieniają się jego rysy twarzy, zaczął mieć tak jakby nieobecny wzrok i tępą minę. W między czasie moi rodzice znaleźli w jego kurtce jakieś prochy, kwas czy fetę. W każdym bądź razie coś odurzającego. Była afera, No cóż - oczywiste. Mój brat coraz bardziej zaczynał być odizolowany i małomówny.Te dziwne zachowania tłumaczyliśmy tym, że pewnie był pod wpływem.
Później jego zachowanie ewoluowało w nadmierne gestykulowanie, głośniejsze śmiechy, monologi i już coraz rzadziej się z tym krył. Moi rodzice - kompletnie zdezorientowani, dalej święcie przekonani, że jego towarzystwo ma na niego zły wpływ i gdy on zaczął się narkotyzować zaczęli robić mu awantury. Dochodziło do szarpanin, kłótni. Choć na początku on po prostu uciekał, zamykał się w pokoju, albo wychodził z domu na całe dnie. Generalnie unikał konfliktów - nie był agresywny. Dopiero później miał chwilowe napady agresji ale nie jakoś bardzo niebezpieczne. Krzyki, lekkie popychanki z moim Ojcem i tak dalej... Generalnie z tego co pamiętam to często wykrzykiwał " Dajcie mi w końcu spokój!"
Był nałogowym palaczem odkąd skończył 18-tkę. Zauważyliśmy że zaczął coraz więcej palić. Jak moja Mama zaczęła chować przed nim fajki - zaczął się rzucać dopóki ich nie dostał. Potrafił wypalić z 1-2 paczki dziennie. Choć po wypaleniu zdawał się być spokojniejszy.
(Jest pewna teoria, że schizofreników ciągnie do fajek gdyż podczas tej choroby występuje niedobór pewnego białka w mózgu a nikotyna złudnie go zastępuje.)
Po tym Pierwszy raz moi rodzice zaczęli myśleć o tym by wezwać pogotowie i zabrać go do Szpitala psychiatrycznego. Wyszło, że to początkowe stadium schizofrenii. Wszyscy oniemieli. Ja jeszcze nie do końca rozumiałam o co chodzi. Wiedziałam tylko, że coś z nim nie tak i że nie jest normalny. Czułam, że zaczynam tracić brata, że nie jest sobą. Nie wiedziałam jak się wobec niego zachowywać. Nikt nie wiedział. Zaczął przyjmować leki. Nie było widać żadnej poprawy - wręcz przeciwnie - miał jeszcze bardziej ogłupiały wyraz twarzy. Leżał w szpitalu po pare tygodni, miesięcy aż zaczęliśmy się powoli oswajać z tą sytuacją. Później zaczęła się następna faza choroby, gdzie on zaczął chować się w swoim kącie, przestał się czymkolwiek interesować i gapił się w sufit całymi dniami. Zaczął mieć próby samobójcze. Ale widać było dalej, że ma omamy i z kimś rozmawia. Ciężko było zrozumieć sens jego słów. Sytuacja już się nieco uspokoiła, rodzice nie doprowadzali do kłótni z moim bratem, byli względem niego bardziej taktowni. Choć kłótnie w domu były z innych powodów On wydawał się być nieobecny i tak jakby go to w ogóle nie ruszało. Był tak jakby w innym świecie. W swojej osobistej klatce.
I od pewnego czasu tak jakby nic już się nie zmieniało. Stanęło w miejscu. P stanął w miejscu. Stał się roślinką. Już pare dobrych lat. Pije hektolitry kawy, strasznie przytył (waży ponad 120 kg) dalej pali jak smok. Niczym się nie interesuje. Jedynie słucha muzyki siedząc w swoim ulubionym fotelu. Nie ma juź myśli samobójczych ale stracił chęci do życia. Żyje z dnia na dzień. Wpadł w rutynę, Sen, kawa, fajki,piwo, posiłek sen. Choć ma momenty, że mozna z nim złapać kontakt i wymienić parę zdań. Ale na ogół nie jest rozmowny. Choć lubi słuchać jak się opowiada o sobie. Czasami się czymś zainteresuje, zagadnie ale szybko się wyłącza. Najczęściej zagaduje jak potrzebuje pięniędzy na piwo i fajki. Jak mu się odmawia - potrafi nieźle zmanipulować i naciskać aż w końcu ktoś pęknie.
Generalnie ja zwykle starałam się jego do niczego nie zmuszać. Bo widziałam, widać było u niego bunt albo też po prostu brak reakcji gdy moi rodzice coś od niego chcieli. Wiadomo, że przy schizofreniku najlepiej trzymać zdrową i spokojną atmosferę. Niestety u mnie w domu nie zbyt to było możliwe bo Moi rodzice zwykli się kłócić bardzo często. Więc sprzyjających warunków P nie miał. I w sumie dalej nie ma ze względu na moją Matkę. Pytanie czy gdyby była zdrowa atmosfera we domu czy by było z nim lepiej? Nie wiem.
Podsumowując:
Wierzę dalej, że jest dla niego ratunek i że schizofrenia tak naprawdę nie jest tak dużym problemem . Da się z tym żyć. Są też osoby, które pracują i normalnie funckjonują. Większy problem to środowisko w którym on żyje i brak motywacji. Widzi tylko 4 ściany w których siedzi całymi dniami. W szczegóły nie będę się póki co zagłębiać. Bo z tego może wyjść porządny księgozbiór i tak już się zanadto rozpisałam. Ale chyba w końcu musiałam to tutaj wylać.
Może znacie kogoś z podobną historią? Może to też mi da jakąś wskazówkę jak jeszcze inaczej do tego podejść niż teraz podchodzę...
Ciekawi mnie czy ktoś z was spotkał się z tą chorobą "w cztery oczy" , zna jakieś sposoby by móc nawiązać kontakt ze schizofrenikiem, jakieś historie, przeżycia? Jakie macie podejście do tej choroby?
Cóż mnie ten temat nie jest obcy już od nastu lat... Zaczęłam mieć styczność z tą chorobą odkąd skończyłam 12 lat. Wtedy ja z moimi rodzicami zaczęliśmy dostrzegać, że mój starszy brat zachowuje się inaczej niż zwykle. P zwykle był cichy, skryty i raczej mało wylewny. Urodził się z rozszczepem wargi, mając mnóstwo zabiegów na to i przy tym na pewno jakieś kompleksy. Podejrzewam, że jest socjonicznym SLI i prawdopodobnie enneagramową 5. (choć mogę się mylić) Generalnie miał dość ścisły umysł i miał ambicje by nauczyć się programowania maszyn CNC. Nie był jakimś kujonem ale Interesował się informatyką, z matmy był całkiem dobry. To zwykle do niego szłam szukać pomocy przy pracach domowych z matmy. Był z niego kawał mądrali. I to generalnie z nim miałam najlepszy kontakt w rodzinie. (Piszę to, gdyż spotkałam się z opiniami w sumie faktami, że na schizofrenię chorują osoby z tęgimi umysłami. Głównie ścisłowcy. )
Zaczął studia zaoczne w Krakowie. Wszystko zaczęło się zmieniać. zaczęliśmy go rzadziej widywać i coraz mniej go zaczęliśmy poznawać. Coś zaczęło być nie tak. Zaczęło się od niewinnych chichotań przed komputerem - ok pewnie oglądał coś śmiesznego. Zrozumiałe. Ale parę razy podkradałam się i widziałam, że przy komputerze nic nie robił tylko siedział i śmiał się sam do siebie czasami cicho szepcząc. Jak się go nakryło - od razu się peszył i zaczął zagadywać i strugać Jana. Kiedyś się go wprost zapytałam:
- " z kim rozmawiasz? Dlaczego się do siebie śmiejesz? Przecież nikogo tu nie ma..."
- "Nic, przypomniałem sobie coś, chcesz usiaść przy kompie...?"
Zaczął czasami za bardzo tryskać energią i optymizmem Miewał dziwne stany euforyczne. Mało podobne to było do niego. Takie nienaturalne...
Już wtedy można było dostrzec, że zmieniają się jego rysy twarzy, zaczął mieć tak jakby nieobecny wzrok i tępą minę. W między czasie moi rodzice znaleźli w jego kurtce jakieś prochy, kwas czy fetę. W każdym bądź razie coś odurzającego. Była afera, No cóż - oczywiste. Mój brat coraz bardziej zaczynał być odizolowany i małomówny.Te dziwne zachowania tłumaczyliśmy tym, że pewnie był pod wpływem.
Później jego zachowanie ewoluowało w nadmierne gestykulowanie, głośniejsze śmiechy, monologi i już coraz rzadziej się z tym krył. Moi rodzice - kompletnie zdezorientowani, dalej święcie przekonani, że jego towarzystwo ma na niego zły wpływ i gdy on zaczął się narkotyzować zaczęli robić mu awantury. Dochodziło do szarpanin, kłótni. Choć na początku on po prostu uciekał, zamykał się w pokoju, albo wychodził z domu na całe dnie. Generalnie unikał konfliktów - nie był agresywny. Dopiero później miał chwilowe napady agresji ale nie jakoś bardzo niebezpieczne. Krzyki, lekkie popychanki z moim Ojcem i tak dalej... Generalnie z tego co pamiętam to często wykrzykiwał " Dajcie mi w końcu spokój!"
Był nałogowym palaczem odkąd skończył 18-tkę. Zauważyliśmy że zaczął coraz więcej palić. Jak moja Mama zaczęła chować przed nim fajki - zaczął się rzucać dopóki ich nie dostał. Potrafił wypalić z 1-2 paczki dziennie. Choć po wypaleniu zdawał się być spokojniejszy.
(Jest pewna teoria, że schizofreników ciągnie do fajek gdyż podczas tej choroby występuje niedobór pewnego białka w mózgu a nikotyna złudnie go zastępuje.)
Po tym Pierwszy raz moi rodzice zaczęli myśleć o tym by wezwać pogotowie i zabrać go do Szpitala psychiatrycznego. Wyszło, że to początkowe stadium schizofrenii. Wszyscy oniemieli. Ja jeszcze nie do końca rozumiałam o co chodzi. Wiedziałam tylko, że coś z nim nie tak i że nie jest normalny. Czułam, że zaczynam tracić brata, że nie jest sobą. Nie wiedziałam jak się wobec niego zachowywać. Nikt nie wiedział. Zaczął przyjmować leki. Nie było widać żadnej poprawy - wręcz przeciwnie - miał jeszcze bardziej ogłupiały wyraz twarzy. Leżał w szpitalu po pare tygodni, miesięcy aż zaczęliśmy się powoli oswajać z tą sytuacją. Później zaczęła się następna faza choroby, gdzie on zaczął chować się w swoim kącie, przestał się czymkolwiek interesować i gapił się w sufit całymi dniami. Zaczął mieć próby samobójcze. Ale widać było dalej, że ma omamy i z kimś rozmawia. Ciężko było zrozumieć sens jego słów. Sytuacja już się nieco uspokoiła, rodzice nie doprowadzali do kłótni z moim bratem, byli względem niego bardziej taktowni. Choć kłótnie w domu były z innych powodów On wydawał się być nieobecny i tak jakby go to w ogóle nie ruszało. Był tak jakby w innym świecie. W swojej osobistej klatce.
I od pewnego czasu tak jakby nic już się nie zmieniało. Stanęło w miejscu. P stanął w miejscu. Stał się roślinką. Już pare dobrych lat. Pije hektolitry kawy, strasznie przytył (waży ponad 120 kg) dalej pali jak smok. Niczym się nie interesuje. Jedynie słucha muzyki siedząc w swoim ulubionym fotelu. Nie ma juź myśli samobójczych ale stracił chęci do życia. Żyje z dnia na dzień. Wpadł w rutynę, Sen, kawa, fajki,piwo, posiłek sen. Choć ma momenty, że mozna z nim złapać kontakt i wymienić parę zdań. Ale na ogół nie jest rozmowny. Choć lubi słuchać jak się opowiada o sobie. Czasami się czymś zainteresuje, zagadnie ale szybko się wyłącza. Najczęściej zagaduje jak potrzebuje pięniędzy na piwo i fajki. Jak mu się odmawia - potrafi nieźle zmanipulować i naciskać aż w końcu ktoś pęknie.
Generalnie ja zwykle starałam się jego do niczego nie zmuszać. Bo widziałam, widać było u niego bunt albo też po prostu brak reakcji gdy moi rodzice coś od niego chcieli. Wiadomo, że przy schizofreniku najlepiej trzymać zdrową i spokojną atmosferę. Niestety u mnie w domu nie zbyt to było możliwe bo Moi rodzice zwykli się kłócić bardzo często. Więc sprzyjających warunków P nie miał. I w sumie dalej nie ma ze względu na moją Matkę. Pytanie czy gdyby była zdrowa atmosfera we domu czy by było z nim lepiej? Nie wiem.
Podsumowując:
Wierzę dalej, że jest dla niego ratunek i że schizofrenia tak naprawdę nie jest tak dużym problemem . Da się z tym żyć. Są też osoby, które pracują i normalnie funckjonują. Większy problem to środowisko w którym on żyje i brak motywacji. Widzi tylko 4 ściany w których siedzi całymi dniami. W szczegóły nie będę się póki co zagłębiać. Bo z tego może wyjść porządny księgozbiór i tak już się zanadto rozpisałam. Ale chyba w końcu musiałam to tutaj wylać.
Może znacie kogoś z podobną historią? Może to też mi da jakąś wskazówkę jak jeszcze inaczej do tego podejść niż teraz podchodzę...