Wybieram drogę środka, czyli ani nie bezmyślne podążanie za zaspokajaniem zachcianek, ani zaprzeczanie potrzebom. Np. jedząc, można się obżreć jak prosię, można w ogóle nie jeść, a można też zwyczajnie zjeść tyle, żeby się najeść, ale nie przejść. To uważam za optymalne. A teraz po kolei:
Ninque pisze:
zastanawiam sie czy to nie jest tak, że w pędzie życia, nastawionego tylko na przyjemnośc, zaspokojenie własnych potrzeb, konsumpcjonizm; zapominamy o jego wartości i sensie? i czy to nie jest tak, że gdybyśmy spróbowali postu, nie wyszlibyśmy na tym na dobre, czy post uszlachetnia? czy ma sens?
Jak ktoś faktycznie popadł w taki pęd konsumpcyjny, to może mieć sens.
czy jednak własnie tylko to co przyjemne jest uzasadnione? Czy można odnieśc korzysci z utrudniania sobie życia?
Nie, wg mnie nie tylko to, co przyjemne, jest uzasadnione. Czasem warto poświęcić kawałek swojego komfortu na rzecz ważnych dla nas wartości.
Nie nazwałabym jednak niegonienia za przyjemnościami utrudnianiem sobie życia. Często niegonienie za takimi rzeczami nawet życie ułatwia. Np. jak kupujesz sobie wypasioną willę, bierzesz sobie na głowę mnóstwo dodatkowych zadań związanych z utrzymaniem jej w dobrym stanie i z ochroną mienia. Podobnie, kiedy kupujesz samochód - on wiele spraw ułatwia, ale też wymaga ubezpieczania, mycia, przeglądów, napraw, odśnieżania, martwienia się o miejsca parkingowe. Posiadanie to zawsze dodatkowe obowiązki. A nadmierna konsumpcja z kolei to zawsze rujnowanie sobie zdrowia (nie tylko jedzenie, bo tv i Internet też, a nawet przesadne ćwiczenie może spowodować kontuzje - po prostu wszystko w nadmiarze szkodzi).
Cały czas myślimy, że to NAM, ma być przyjemnie, MI ma być dobrze, ten drugi człowiek źle sie zachowuje wobec MNIE, to rani MOJE uczucia, musi MI się to opłacać. Trudno wyjśc z tego kręgu własnych potrzeb i przyjemnści. Ale czy warto? Czy może to naturalne że człowiek tak ma i tak powinno być?
Znowu - uważam, że pomiędzy "mi ma być dobrze" a "innym ma być dobrze" trzeba zachować zdrową równowagę. Zresztą często te rzeczy nie stoją w opozycji i jest wiele rozwiązań, kiedy obu stronom jest dobrze. Tzw. rozwiązanie "wygrana-wygrana" (polecam książkę "7 nawyków skutecznego działania" - wbrew temu, co może sugerować tytuł, to nie marketingowe pitu pitu, ale książka o rozwoju).
Czy jest jakieś miejsce w dzisiejszym świecie na cierpienie dla idei, ale nie idei hedonistycznej tylko własnie duchowej (jako hedonistyczną mam na mysli cwiczenia fizyczne i diety majace na celu skłonić płeć przeciwną do chętniejszego wchodzenia w interakcje)?
Z tego, co się orientuję, to istnieją jakieś sekty itp., gdzie ludzie się biczują, tną, albo odgrywają drogę krzyżową, faktycznie dręcząc swoje ciała. To już dla mnie fanatyzm. Cierpienie dla idei, które nie jest konieczne, uważam za głupie. Masochizm jest w pewnym sensie tym samym co hedonizm - napawaniem się, tyle że cierpieniem. Po co? Natomiast wyrzeczenie się pewnych rzeczy lub ich ograniczenie jest dla mnie czymś innym niż zadawaniem sobie cierpienia. Można sobie zrobić np. tydzień oczyszczania organizmu i umysłu, odłączając się od cywilizacyjnych wynalazków i jedząc np. tylko owoce. Ale to nie jest zadawanie sobie cierpienia. Znam ludzi, którzy sobie robią takie "przerwy" i ich to bardzo regeneruje. Nie jest jakąś męczarnią, katuszami itp.
Czy po częsci przyczyta tak wielu problemów psychicznych i kryzysów osobowościowych dzisiejszego społeczeństwa nie leży w tym, ze oduczylismy się cierpieć, nie akceptujemy cierpienia, bólu, starości, chorob psychiczych? nie jesteśmy w stanie zaakceptować wyrzeczeń?
Staliśmy się delikatni.
Przeszkadza nam patrzenie na śmierć i deformacje fizyczne.
Możliwe. Faktycznie tak bardzo forsuje się wizerunek osoby wiecznie uśmiechniętej i o idealnym ciele, że wiele osób może z tego powodu popaść w różne kompleksy, anoreksje, bulimie i inne takie. Irytuje mnie, że jak człowiek jest smutny, to od razu sugeruje mu się depresję i wysyła do lekarza. Jeżeli smutek nie jest przewlekły, tylko jest naturalną reakcją na przykre wydarzenie, to co w tym chorobliwego?
Gdzie leży przyczyna tego w jakim kierunku zmierzamy?
Bo ludzie są gupi.
To żarcik taki.
Nie wiem, gdzie leży przyczyna. Można zwalić na media, ale to płytkie uzasadnienie, bo w końcu ludzie nie muszą tym mediom ulegać. A często ulegają.
Zdarzało wam się "pościć" od czegoś, nawet jeśli pod przymusem zewnętrznym (brak pradu, zepsuty samochod, zdrowie) i czy zauwazliscie jakieś zamiany w swojej psychice i nastawieniu do świata? jesli tak to czy na lepsze czy wręcz zrost frustracji?
Byłam np. na diecie bezcukrowej przez 7 miesięcy (nie, że nie jadłam wyłącznie słodyczy, ale w ogóle rzeczy z wysoką zawartością cukru). Przez pierwsze 2-3 tygodnie było to upierdliwe, potem w ogóle nie odczuwałam braku słodkich rzeczy i czułam się o wiele lepiej niż przed dietą, poprawiła mi się też odporność. A jak po całej kuracji wzięłam gryza tortu, to mnie zemdliło. Po prostu paskudny ulepek.
Przez rok byłam też wegetarianką, ale tutaj było inaczej, bo nie znikło mi zapotrzebowanie na mięso, przez cały czas czułam się "niedojedzona", a po roku zaczęły mi szwankować nerki (dlatego zrezygnowałam z wege). Inna rzecz, że kiepsko przyswajam gluten, a wege z małą ilością produktów zbożowych to trudna sprawa.
Telewizora od lat nie mam, ale nie traktuję tego jako jakieś wyrzeczenie, bo nigdy nie oglądałam dużo tv. Bez internetu bywam kilka dni, jak gdzieś jadę (nie mam smartfona, więc nie korzystam z netu podczas wyjazdów). Nie odczuwam tego jako jakiś szczególny dyskomfort. Nigdy nie miałam problemów z przebywaniem tylko ze sobą, bez zagłuszaczy ciszy, wizji, przestrzeni. Chyba na tym polega problem, że ludzie są przyzwyczajeni, że coś hałasuje, coś się porusza, coś przyciąga ich uwagę, tym samym odciągając tęże uwagę od nich samych. I kiedy nagle zostają sam na sam ze sobą, nie wiedzą, co z tym zrobić. (Niby kiedy siedzisz sama w pokoju przy kompie, to też jesteś "sam na sam ze sobą", ale w rzeczywistości tego nie czujesz, bo zagłuszasz to tym, co w necie, nie odczuwasz tego "sam na sam" świadomie, dopiero jak się to wszystko odłączy, zdajesz sobie sprawę ze swojej obecności - wtedy ludzie do tego nieprzyzwyczajeni mogą czuć się nieswojo.)
Czy świadomośc tego, że jesteście w stanie bez czegoś żyć, np mięsa, pszenicy, telewizora, budzi w Was poczucie wyższości i podziw dla własnej silnej woli?
Chyba nie. Chociaż jednocześnie nie rozumiem ludzi, którzy nie potrafią zrezygnować z czegoś, co im szkodzi.