A więc stało się...
Tak, terapia pomogła mi. Uporałem się z depresją, która w ostrej formie towarzyszyła mi 3 lata. Udało się zapanować nad lękami, które kontrolowały moimi poczynaniami od dzieciństwa.
Nie było to żadne hop-siup. Prawie 2 lata spotkań niemalże co tydzień. Przez długi czas stało w miejscu, wydawało się, że nie posuwam się do przodu. W międzyczasie epizod z braniem antydepresantów, które nie pomagały ani trochę. Miałem momenty zwątpienia (prowadząca, jak mi powiedziała później, też!), ale nie rezygnowałem, bo i tak nie wiedziałem co robić ze swoim życiem. No i terapeutka wydawała się mimo wszystko kompetentna, więc w jakiś sposób jej ufałem. Nie miała łatwo. Jak to 5, byłem osobą strasznie odciętą od swoich emocji. Naprawdę trudno pomagać człowiekowi, który nie potrafi nawet odpowiedzieć na pytanie "co pan czuje w tym momencie?". Serio, nie potrafiłem! Wydawało mi się, że przez 99% czasu czuję tylko jedną i tę samą pustkę. Miałem prowadzić "dzienniczek uczuć", ale nie raz bywało, że przez cały dzień nie potrafiłem rozpoznać ani jednej aktualnie przeżywanej emocji! A nie było przecież tak, że ich nie przeżywałem.
Uratowała mnie systematyczność i pewien rodzaj otwarcia (intelektualnego, nie emocjonalnego
).
W trakcie terapii co rusz udało się wyciągać jakieś wnioski. Dlaczego nie umiałem kontaktować się z emocjami? Bo rodzice w dzieciństwie tępili wszelkie przejawy mojej emocjonalności. Dlaczego unikałem ludzi? Bo czułem się traktowany niesprawiedliwie i jako ktoś mało ważny jako dziecko. Ale depresja od wyciągniętych wniosków nie ustępuje. Przed pójściem na terapię wyobrażałem sobie, że to będzie powolny, ale trwały postęp ze stopniowo coraz lepszym samopoczuciem i coraz większą gotowością do działania. Nic z tych rzeczy. To były prawie 2 lata bardzo nikłego podstępu, aż w końcu nadszedł przełom. Można powiedzieć: wyłom. Wyłom w skorupie, którą musiałem obudować się w dzieciństwie na skutek tego, jak byłem traktowany przez najbliższe otoczenie. 2 lata konsekwentnego nadkruszania tej skorupy na terapii spowodowały, że wreszcie stało się to możliwe. Byłem w stanie wreszcie skontaktować się z własnymi emocjami i uświadomić sobie które lęki zostały mi zaszczepione tak głęboko, że paraliżowały mnie gdy miałem podjąć każde najmniejsze wyzwanie.
W momencie uświadomienia sobie ich, zelżały mocno. Uświadomiłem sobie też, że nie muszę już dłużej funkcjonować jak dziecko, bo teraz jestem dorosły i mogę się bronić w sposób dojrzały, odrzucając dotychczasowe, niesprawdzające się mechanizmy obronne (co niestety było niemożliwe, jak się miało 5, czy nawet 10 lat
). Uświadomiłem sobie, że jestem wolny i mogę działać jak chcę. Poczułem, że spadł ze mnie wielki ciężar. Nagle zacząłem zauważać, że odczuwam złość w codziennych sytuacjach i potrafiłem dać jej ujście. Nagle zacząłem mieć więcej sił na mierzenie się z nieznanym. Moje samopoczucie i samoocena nagle się poprawiły. Dalej boję się wykonywać rzeczy, ale teraz potrafię sobie powiedzieć, że to ja kontroluję lęk, a nie lęk kontroluje mnie i stawiam czoła małym wyzwaniom, zamiast się wycofywać.
Bardzo oczyszczające przeżycie. Polecam każdemu, kto czuje się przytłoczony przez życie, albo chociaż któryś z jego aspektów (niekoniecznie od razu głęboka depresja) i ma odwagę się przyznać, że coś mu nie wychodzi. Z perspektywy czasu wręcz cieszę się, że popadłem w depresję, bo tylko sięgnięcie dna spowodowało, że mogłem uświadomić sobie konieczność zresetowania swoich mechanizmów obronnych. Gdyby nie to, pewnie żyłbym "na pół gwizdka" do śmierci albo do nieuchronnego załamania w bliżej nieokreślonym momencie późniejszego życia. A widzę wokół pełno takich osób żyjących "na pół gwizdka", co nigdy nie miały odwagi skonfrontować się ze złymi nawykami własnego mózgu i myślą, że wcale tego po nich nie widać.
Życzę odwagi wszystkim zmagającym się z problemami wewnętrznymi. Skoro ja dałem radę się przełamać, to Wy także dacie radę!