#64
Post
autor: Venus w Raku » sobota, 10 października 2015, 07:34
Jest dużo ludzi, którzy się upierają (i to jest również oficjalna linia rządów zachodnich), że trzymanie dzieci pod kloszem jest robione dla ich dobra i dla dobra społecznego. Pytanie jest, kiedy mają wyjść z pod tego klosza i się nagle usamodzielnić. W wieku 19, 20, 21, czy może nigdy. Kiedyś przeciętni rodzice przejmowali się i nie przejmowali się, w zależności od ich charakteru i jak coś wypadło nagłego. Dzisiaj jakby z obowiązku są zmuszeni przejmować się. A z reguły, dlatego, że matki pracowały, to rola opieki nad dziećmi przypadała dziadkom, a jak nie było dziadków w pobliżu, to raczej panował samopas.
Mam koleżankę, która ma dwoje dzieci już koło 26-27 lat i 7 lat temu urodziła jeszcze jedno i czasami sobie rozmawiamy jakie są różnice. Ona mówi, że ma znacznie większe problemy z tym małym. Ten mały jest już w terapii psychologicznej, bo szkoła sobie tego życzyła. No więc, tak jest, że rodzic jest często bezradny i musi się dostosować do tego, co się od niego oczekuje społecznie. Oczywiście, jej najmłodze dziecko nigdy nie bawi się samo po szkole. Jest ustalony harmonogram, co robią jak on wraca ze szkoły. Zabawa, odrabianie lekcji, mycie. Sam nie może tego robić. Ja pamiętam, że moi rodzice do 15 roku życia interesowali się bratem i mną tylko tyle, żeby lekcje były odrobione. Potem zrobili się wyczuleni, bo w ich głowach było, że nastał czas aktywności seksualnej i tu trzeba wykazać większą czujność, aby coś się przedwcześnie nie wydarzyło.
W sumie jestem wdzięczna za to, że nikt mnie nie napiętnował w wieku 7-10 lat z zaburzeniem psychicznym, bo nie wiem kim bym dzisiaj była. Naprawdę nie sądzę, że terapia w tak młodym wieku robi cokolwiek dobrego dla dzieci. Jeżeli z dzieckiem jest coś nie tak do okresu dojrzewania, to rodzice powinni zasięgać porady specjalistów i ewentualnie być poddani terapii, a nie dziecko, bo dorosły przynajmniej ma jakąś możliwość stawiać opór i bronić się przed "praniem mózgu". Częściej jednak rodzić, który ma sam zaburzenie przyjmuje, że to dziecko ma zaburzenie. Niestety, diagnozując bardzo małe dzieci, psycholog/psychiatra przyjmuje, że to co mówią rodzice jest prawdą o dziecku (oczywiście o ile nie ma oczywistych upośledzeń rozwojowych). Ktoś może powiedzieć, ci ludzie są szkoleni i mają wiedzę. Są szkoleni i mają wiedzę, ale jak tu powiedzieć rodzicowi, który może płacić za lata terapii, że jego dziecko żyje w rodzinie lub środowisku, które jest stresogenne. Ciekawa jestem, ilu specjalistów od psychologii zdobyłoby się na takie oświadczenie... może po latach. Jak już wyciągnęli wszystko od swoich ofiar i teraz liczą na nowe ofiary. Tak jak ostatnio słyszałam, znany psycholog w usa powiedział "Doktor X leczył homoseksualistów, aby stali się heteroseksualni i przyznał się do tego ostatnio, i uważa, że to co robił było złe, a ja leczyłem ludzi elektrowstrząsami i dzisiaj przyznaję się, że to było złe, ale kiedyś były inne standardy." Pamiętajcie, kochani, że standardy, które obowiązują wcale nie muszą być dobre. Krytykujemy dzisiaj, kolonializm, niewolnictwo, hitlerowskie obozy koncentracyjne, sowieckie gułagi, zrzucenie bomb atomowych na Hiroszymę i Nagasaki, a jeżeli chodzi o psychiatrię, to eugenikę Hitlera (bo nie eugenikę w usa), labotomię i elektrowstrzący, ale to było kiedyś standardem -- rzeczą oczywistą, a więc nie możemy mieć pretensji do nikogo za to.
Dzisiaj jest zamach na zdrowie psychiczne małych dzieci i całego przyszłego społeczeństwa, i co my mówimy "To nam, jako społeczeństwu, tylko może pomóc jeżeli będziemy profilować psychologicznie każde dziecko odpowiednio wcześnie, bo da im się indywidualne traktowanie, aby każde było tym kim naprawdę jest i chce być." Gówno Prawda!
1w9, 6w5, sp/sx