Jestem DDA
Wyrobienie w sobie silnego charakteru było konieczne, żeby nie zwariować.
Moja potrzeba kontroli wynika wprost z tego, że jako dziecko nie byłam w stanie kontrolować pijącego ojca i tego jak wpływał na moje życie. Jako dziecko ogromnie wstydziłam się, że mój ojciec pije i wymyśliłam sobie, że jedynym sposobem na 'kontrolowanie' jego alkoholizmu będzie decydowanie o tym, komu ze szkolnych przyjaciół o tym powiem, komu przyznam się do prawdy na temat 'ciepła domowego ogniska'. Byłam w tym tak dobra, że moja najbliższa przyjaciółka nie miała pojęcia o tejrzeczywistości, dokąd sama (poprzez sms) jej o tym nie powiedziałam, (pod koniec liceum).
Jako dziecko przyzwyczaiłam się do łamania zasad i nie dotrzymywania obietnic (ojciec). Dziś mam ogromną potrzebę przestrzegania zasad, które sama sobie ustalam, bycia lojalną w stosunku do ważnych dla mnie ludzi i mam alergię na osoby, które np. picie rodzica stosują jako alibi dla własnych niepowodzeń – nie jestem w stanie tolerować tego typu wymówek. Generalnie ciężko sobie radzę z słabościami innych – nie umiem znaleźć dla nich usprawiedliwienia.
Kompensowałam sobie problemy w domu 'błyszczeniem' w szkole. Lubiłam być w centrum uwagi, lubiłam zabierać głos, być zauważoną.
Myślę, że początkowo bardziej chciałam być 'harda' niż byłam w rzeczywistości ale potem weszłam w rolę. Szybko odkryłam, że bycie pewnym siebie -wtedy jeszcze tylko sprawianie takiego wrażenia- daje pewnie rodzaj kontroli nad innymi. Faktycznie to ja reprezentowałam klasę w 'sytuacjach kryzysowych' – dziś mam syndrom 'mamy gąski' i faktycznie jestem bardziej opiekuńczo-kontrolująca niż 'czuła'.
Mam też tendencję do... 'zajmowania większej przestrzeni' niż to jest konieczne, 'rządzę się' w np. w poczekalniach albo środkach transportu publicznego -ludzie starają się siadać tak, aby było mi wygodnie – inaczej nie umiem tego ująć. Zwracam na siebie uwagę, tym bardziej, że jestem osobą atrakcyjną (mam 180 i nie jestem 'zwalista').
Im dalej wchodzę w tą charakterystykę, tym bardziej nie mogę się nadziwić


Mam 'idealistyczną naturę' i podnoszą mi ciśnienie wszelkie przejawy tego co (ja) uważam za niesprawiedliwość.
Stosuję też -od czasu do czasu- test 'papierka lakmusowego' czyli mówię coś kontrowersyjnego po to, żeby zobaczyć z kim mam do czynienia (kiedy mam do czynienia z ludźmi, których nie umiem wyczuć 'od razu', intuicyjnie, a których dopiero coś poznaję).
Sytuacja z restauracji : też tak mam, ale moi przyjaciele już się do tego przyzwyczaili. Poza tym korzystają z mojego czepialstwa

Nie planuję 'zemsty'. 'Wyrównuję rachunki' ale bez namaszczenia w rodzaju 'dążę do sprawiedliwości'. Po prostu, ktoś naraził mnie na nieprzyjemności, spowodował poważny problem ; analizuję - podejmuję decyzję – przechodzę do działania. Z tyłu głowy zawsze mam 'mądrość', że największym błędem jest nie doszacowanie przeciwnika.
Tak !!!


Stąd moja skłonność w stronę buddyzmu i ciągłego powtarzania sobie, że tylko spokój może mnie -na dłuższą metę- uratować

Długie lata miałam problem z okazywaniem uczuć. Nie byłam przytulana i nie umiałam przytulać. Przyszedł moment, w którym doszłam do wniosku, że zachowuję się jak kukła, mimo że w środku targają mną przeróżne emocje. Przez kilka lat uczyłam się od przyjaciół jak i kiedy należy okazywać uczucia. Odgrywałam zachowania, których mechanizmu nie rozumiałam. Dziś te ludzki odruchy są we mnie zupełnie naturalne. Dziś ogromną, egoistyczną przyjemność sprawia mi świadomość, że kiedy przytulam bliską mi osobą, która bardzo tej czułości potrzebuje, pomagam jej . Czuję jak zmienia się jej energia i ogromnie dużo mi to daje.
Kiedy mam gorszy dzień i mój buddyzm chowa się do kieszeni, drobiazg potrafi doprowadzić mnie do furii. Zaczynam wtedy rzucać mięsem i zmieniam się w kogoś, kogo sama nie chciałabym znać. Na szczęście to trwa chwilę, jak spuszczenie powietrza z oponki. To jest taki wentyl bezpieczeństwa. Zdarzało mi się tłuc talerze i czasem mam ochotę ciskać przedmiotami...
Przerażają mnie ludzie, którzy złe emocje skrywają w sobie. Nie rozumiem jak można tłumic w sobie 'gniew'. Najczęściej te osoby w pewnym momencie wpadają w jakieś straszne doły i prawie depresje, a ja czuję się bezsilna. Nie wiem co robić. Czuję od nich ta słabą energię i zaczynam panikować – to właściwie jest jedyny moment, w którym ja panikuję – ta styczność z kimś kto pogrąża się w tym trawiącym go gniewie, frustracji. Takie zachowania powodują we mnie agresję. Słabość wywołuje we mnie agresję. Słabość innych potwornie mnie frustruje i... gniewa...
Niestety wciąż czuję ogromną przyjemność wynikającą z uczestniczenia w konfrontacji. Uwielbiam sytuacje w których 'wchodzę w paszcze lwa' -np . wchodzę na (zawodowe) spotkanie, na którym wiem, że wszyscy bardzo źle mi życzą i bardzo dobrze się sprawuję


Przed poddawaniem się 'impulsom', 'skokami w bok' itp. powstrzymuje mnie 'siła' i równoczesna 'słabość' mojego charakteru. Jako dziecko często ulegałam rozczarowaniu ; coś mi obiecywano i nie spełniano obietnic. Dziś potrafię 'przeczekać impuls'. To jest jak z nową parą szpilek pod koniec miesiąca, kiedy mało forsy zostaje. Pierwsze wrażenie, kiedy widzę np. wspomniane szpilki jest takie, że muszę je mieć, bo 'bez nich moje życie nie ma sensu', myślę, kombinuję, kalkuluję przez dzień, dwa... Potem okazuje się, że nie mam ich, nie byłam w sklepie, nie kupiłam ich i mogę z tym żyć

Jeśli chodzi o związki, to niezależnie od tego jak jest mi dobrze, tęsknię do bycia samej sobie sterem, żeglarzem i okrętem. Nic nie jest w stanie zastąpić mi 'instytucji' własnego pokoju. Ciągłe uwzględnianie we wszystkim drugiej osoby jest męczące. Ideałem byłaby sytuacja ON/OFF.