Co ciekawe, teraz jakby trochę mi jej brakuje.
Wcześniej nie odczuwając emocji lepiej mi się myślało. Lepiej przetwarzałem informacje, lepiej analizowałem, po prostu nie byłem jakiś taki bezmyślny, działałem mechanicznie, tyle że to wszystko nie miało sensu... . Nawet pamięć trochę szwankowała ale mam taką teorię, że duża część informacji była zapisana pod daną emocję. A jako, że ich nie pamiętałem to i część informacji się gdzieś zagubiła. Kiedy np.: wracałem ze wsi do domu to nie czułem się jak u siebie ale było mi to obojętne. Brakowało kolorytu. Czułem się tak jak to kiedyś bodaj NoLeader albo misiek opisał (może znajdę ten fragment). On to opisał znakomicie.
Teraz, gdy z niej wyszedłem już na 100 % mogę porównać obecny stan psychiczny do tamtego. Kiedyś w październiku zeszłego roku, pracowałem dla mojego przyszłego ojczyma (ślub w tym miesiącu) budując dach u ludzi. Była to cholernie ciężka robota i po jej skończeniu nic nie otrzymałem. Poczułem się wtedy jakoś wykorzystany, mimo, że wiedziałem, iż te pieniądze będą potrzebne na zorganizowanie wesela. Wykonywałem tam bardzo proste rzeczy, typu "przynieś to czy tamto", taka praca odmóżdza, zwłaszcza, że jestem kreatywną osobą. W dodatku to zmęczenie dało się we znaki. Nic mi się po tym wszystkim nie chciało, nagle stałem się obojętny na wszystko. Normalnie to bym się cieszył, że odwaliłem kawał dobrej roboty ale wiedziałem, że w sumie nic wielkiego tam nie zrobiłem.
Wtedy nie działały u mnie emocje, choćbym nie wiem jak się starał je w sobie "obudzić" to i tak nic z tego nie wychodziło. To było jak nieskuteczna próba uruchomienia starego samochodu. Po około 4 miesiącach odczuwałem lekką poprawę ale to i tak było bardzo niewiele. Podjąłem próby siłowego wymuszenia emocjonalnego odczuwania otoczenia. Na siłę się z czegoś cieszyłem, wiedząc, że wysiłek fizyczny powoduje wzrost endorfiny próbowałem się zmęczyć ale nie było jak. Wtedy to był okres od stycznia do marca tego roku. Wymyśliłem, że jako kibic zacznę się cieszyć z wygranych któryś drużyn, tak jak to było przed depresją. No i udawało się ale na bardzo krótką metę, następnego dnia znów było źle. Doszedłem do wniosku, że nic na siłę jako, że miałem już wiele takich prób i skoro się nie udawało to po co miałbym próbować. Po prostu postanowiłem poczekać na naturę, kiedy będzie słoneczna pogoda i będę mógł wymusić na organizmie produkowanie endorfiny. Gdy był już maj czułem się coraz lepiej, na jakieś 50 % poprzedniego stanu. W czerwcu postanowiłem się trochę powysiłkować i zacząłem jeździć na rowerze, zaczynałem pracę nad formą fizyczną, chciałem ją odzyskać. Było ciężko, starałem się jak mogłem ale coś nie było efektów, gdy zaczynałem się męczyć to rezygnowałem. Ból mięśni nie był jakiś nie do zniesienia ale mi to przeszkadzało.
Wtedy doszedłem do wniosku, że skoro kiedyś miałem wysoką to musiałem wcześniej jakoś przebrnąć przez to zmęczenie. Postanowiłem ignorować te bóle i zacząć myśleć o otoczeniu. Po prostu zająłem się tym co mnie otacza a nie tym co jest we mnie. Tak, krok po kroku zaczynałem robić postępy, to była właściwa droga.
Gdybym miał zobrazować depresję to byłby to dół z kolcami wbitymi w ściany i skierowanymi do dna, tak aby się nie dało wyjść. To taka pułapka.
Najbardziej mnie cieszy, że przeszedłem przez to bez żadnych leków czy wizyt u psychologa. Wiedziałem, że znam siebie bardzo dobrze, często robiłem eksperymenty w swoim mózgu
Edit bo ktoś wszedł i musiałem przerwać
:
Czyli terazNigdy nie uważałem, że chorobie psychicznej mogą pomóc leki bo one są jak jakiś stymulant tylko. Choroba dotyczy psychiki więc tam trzeba z nią rozegrać bitwę. Chociaż wydaje mi się, że leki mogą posłużyć jako trampolina do lepszego samopoczucia, ale nie wiem, bo nie brałem.
Wczoraj przeczytałem coś co mnie ucieszyło. Jakaś sławna pani psycholog stwierdziła, że depresję można leczyć właśnie bez leków Tak jest lepiej. To gdzieś na onecie było. Może znajdę, choć z tego co widzę to ciężko będzie.