#98
Post
autor: piotrekm90 » niedziela, 6 grudnia 2009, 23:39
Ale żeście się rozpisali:P
nie przeczytałem wszystkiego co napisaliście od ostatniego mojego postu, ale od tamtego czasu naszło mnie parę dziwnych/ciekawych (niepotrzebne skreślić) myśli.
Otóż - z pewnością większość z nas tu piszących jest katolikami. Nawet jak nie wierzą. Akt apostazji jest jeszcze dosyć nieznany. W takim razie ten który się szydzi z katolików, szydzi z siebie, pomimo że w wierze nie uczestniczy. To kuriozalne.
Jak już Piotr raczyl zauważyć, większość, ile nie wszyscy to 4:) Nic dziwnego, że obracamy się w obrębie uczuć, emocji. Wychodzimy z naszych teoriach z pozycji subiektywnego ja. Wróćmy do istoty rzeczy.
Agnostycy, ateiści i inni (masoni, jak to mówi mój parafialny ksiądz:D) mogą katolików, wierzących mieć za kogo chcą. I na odwrót. Wolna wola. Księża mogą być okaleczeni, od dzieciństwa indoktrynowani. I wierzący.
Chciałbym się zapytać, kto, co jest sprawcą wszystkiego? Czy stanowimy sami o sobie w 100%, tak do końca? Definicja miłości, o którą się toczył spór jest tu dobrym przykładem. Miłość jako taka, jest niedefiniowalna. Wszelkie próby jej "związania" w słowa wydaja mi się śmieszne i nieskuteczne. To coś znaczy...
A teraz o Bogu. Jak wiemy, każda nasza myśl, ma odpowiednik w rzeczywistości. A nawet jeśli wyobrażamy sobie sytuację, która nigdy nie nastąpiła i nie nastąpi (sytuacja rozumiana jako związek myśli i rzeczy), to każda jej "wartość składowa", czyli wszytko, co się na nią składa, ma. Inaczej - nie potrafimy stworzyć tego, czego nie widzieliśmy. A jeśli nawet, to jest to synteza rzeczy, które są nam już znane.
Więc mamy pojęcie Boga. Każdy na Ziemi je zna. Oczywiście, Boga nie widzieliśmy w ludzkiej postaci, nie okazał nam się, jak Mojżeszowi na pustyni. Ale mamy pojęcie, więc w rytm myślenia wyklarowanego wcześniej, musi być odpowiednik w rzeczywistości. Nawet transcendentnej wobec jednostki i osoby ludzkiej.
Od razu mowię - nie jest tak, że jeśli coś pomyślimy, to pokaże nam się przed oczami. Chodzi tu o myśl, nie ma rzeczy, ktorych nie potrafilibyśmy zobaczyć, ponieważ one nie istnieją. No ale dlaczego mamy pojęcie Boga a nigdy go nie widzieliśmy?...
Otóż wrodzone jest pojęcie Boga i dążenie do niego. Nie ma innego wyjścia. Ktoś powie - przecież widzimy Boga na obrazach... Wtedy proszę o jeszcze jedno przeczytanie ustępu od "A teraz o Bogu...", albo odsyłam prosto do św. Anzelma.
Jeśli ktoś zda sobie sprawę, to zrozumie, że my, chrześcijanie utożsamiamy prawdę, życie i dobro z Bogiem.
I nic dziwnego w haśle - "cywilizacja śmierci". Jeśli człowiek ma wrodzoną tendencję do transcendencji, a żyje inaczej, niż mu to Bóg objawił w Piśmie Świętym, musi działać tu pewna siła, otóż Upadły Anioł - Diabeł. Albo jesteśmy sami, i to człowiek jest zły.
Sacrum to nie stan psychiczny. Nie umiem dobrze o tym pisać - odsyłam do Mircea Eliade.
Sacrum istnieje obiektywnie, niezależnie od naszej psychiki. To od nas zależy czy chcemy "brać w nim udział".
Czy ktoś z niewierzących, chociaż raz sięgnął do jakiegoś autorytetu w dziedzinie, powiedzmy to - racjonalizmu? Podyskutuje chętnie o myslach ludzi o wiele inteligentniejszych od nas.
Do tego jeszcze musi istnieć sprawcza przyczyna wszystkiego, trudno to pojąć? Jeśli istnieje, to ważne jest by uczestniczyć w akcie stworzenia, tudzież życia, prawdziwego, pełnego życia. Świat nie powstał sam z siebie i sam o sobie nie stanowi.
Naprawdę nie rozumiem zarzutów typu, że chrześcijanin coś traci. Co traci? Przecież może tak samo żyć jak inni. Tylko z umiarem? Z moralnością? Z cnotą, nie rozumianą jako wsadzenie komus czegoś czy czegos przez coś przebicie. Jeśli wiara jest szczęściem, i to czasem większym niż uciechy tego swiata, co jest w tym godne wyszydzenia? Sama istota naszej wiary? Wtedy to krytykujący w ten sposób ludzi, kierują się nienawiścią. Współczuję.
4w5, chcę 5w4, jeśli mam zły humor 4w3
"Widzę jak owszem,
Widzę jak owszem,
to bez znaczenia i
to nie istotne
jak wszystko waży mniej
i nie przybliża się.
Widzę jak małe, nieidealne..."