Katiks pisze:Shiro, no popatrz, mogę się pod Twoją wypowiedzią podpisać.
Ja mam też tak, że jeśli komuś już zacznę się żalić to, gdy zaczyna mnie pocieszać obrazam wszystko w żart. kpię, żartuję, udaję, że nie ma się czym przejmować.
Pod tym też mój podpisik byłby całkiem na miejscu ;-)
Ostatnio czułam potrzebę wyrzucenia z siebie pewnego problemu, ale gdy już zaczęłam, przypomniało mi się, że za każdym razem po czymś takim czuję się jakaś za bardzo odkryta i źle mi z tym, więc rzuciłam "O matko, co ja chrzanię, wcale mi nie jest źle!" i nie tylko zaczęłam żartować, ale wręcz naprawdę poczułam się jakoś weselej (ale problem oczywiście nie zniknął;)).
Rzeczywiście, jest coś takiego, że odruchowo chciałoby się pomagać znajomym kiedy są smutni i jeśli tylko nie przeginają z częstotliwością, to zawsze chętnie ich wysłucham (wyjątki to te chwile, kiedy czuję się już zbyt przytłoczona i za bardzo mi przypominają, że mnie też akurat coś gryzie - wtedy też wysłucham, ale w środku czuję się rozdrażniona).
Z drugiej strony - samej się zwierzać? Już gdzieś tu kiedyś wspomniałam, że za bardzo odrzuca mnie świadomość tego, że dla drugiej osoby moje problemy nie są tak ważne jak dla mnie, więc paradoksalnie jeśli ktoś ich wysłucha to wywołuje to u mnie takie uczucie, jakbym została zignorowana. To coś w stylu: dlaczego ty też nie zaczniesz żyć tym problemem, nie stanie się on dla ciebie najważniejszy, dlaczego jest zaledwie czymś pobocznym, podczas gdy ja się tym naprawdę przejmuję?
Oczywiście, to absurdalne ;)
No i ta późniejsza świadomość, że ktoś wie coś o jakimś moim problemie - to tak jakbym przestawała być w pełni panią samej siebie i była odsłonięta na jakiś potencjalny cios.