Boisz się, że partner będzie ograniczał Twoją wolność, czy tego, że gdy będziesz 'postępować wedle swojej wolności', to on tego nie zaakceptuje?Entrurie pisze:boję się, że przy kimś nie będę mogła się czuć w pełni wolna, swobodna, że ktoś będzie mnie hamował.
Albo może obawiasz się tego, że gdy sama będziesz wolna (i partner będzie to akceptował), to będziesz musiała zaakceptować jego wolność?
Powyższe pytania mogą okazać się zupełnie nieprzydatne w przypadku Twojej sytuacji, to czysta projekcja moich związkowych lęków.
Rzecz w tym, że to wszystko działo się w mojej głowie - wewnętrznie czułam ogromną zależność od partnera (przerażało mnie to), a na zewnątrz usilnie demonstrowałam swoją niezależność (właśnie przez lęk przed zależnością, i z gniewu że to ma rację bytu). Problem polegał na tym, że zaobserwowałam, że partner 'odbija' moje zachowania, tj gdy pozwalam sobie na większą wolność i swobodę, to on również sobie pozwala. Gdy ja siebie ograniczam, to on również siebie ogranicza. W ten sposób powstała toksyczna gra. Coś na zasadzie "pojadę sobie za miasto ze znajomymi ale muszę liczyć się z konsekwencją, że partner pójdzie wtedy na zakrapianą imprezę i nie będę dobrze się bawić... Będę martwić się o to, cóż on tam poczynaEnturie pisze:Wcześniej Duplo pisała o swego rodzaju zlepieniu się z partnerem
I jak z perspektywy czasu na to patrzę to dochodzę do wniosku, że przez cały związek wewnątrz obwiniałam partnera o to, że zmarnował mi dwa lata, bo mnie ograniczał, a w rzeczy samej sama to zrobiłam - dla tak niskich pobudek. Nie mogłam pogodzić się z jego wolnością więc sama się ograniczyłam. Ba! - jeśli by tu tylko o jakieś durne imprezy chodziło, ale nie. Ograniczałam swój kontakt z ludźmi, swój rozwój intelektualny (i tak go moje duperele nie interesują, więc po co), porzuciłam swoje zajęcia. To jest prawdziwie toksyczna zależność. Ograniczać swój rozwój/swoją wolność na rzecz drugiej osoby.
To było strasznie chore z mojej strony, że nie potrafiłam przyznać się przed partnerem do tego, że się o niego martwię, że w rzeczy samej obchodzi mnie co robi gdy się nie widzimy; do obaw, że nie jestem dla niego ważna, gdy zaabsorbowany jest czymś/kimś innym, wszystko tłumiłam w sobie by nie wyjść na słabą i zależną, poza tym bałam się, że jak pokażę że mi zależy, to będzie mną manipulował, wykorzysta moje uczucia do tego, by mnie zranić (jak w ogóle można myśleć w ten sposób o osobie, z którą jest się w związku?). Tylko raniłam uczucia drugiej osoby takim zachowaniem - bo mógł odczuć, że jest dla mnie nikim. Nie wspominając już o tym, że było to bardzo niezdrowe dla siebie samej - długotrwałe tłumienie negatywnych uczuć wyżera od środka (no i w moim przypadku - prowadzi do obłędu, czego świadectwem jest ostatni miesiąc mojego związku).
Żeby być w związku trzeba być na tyle silnym, by respektować swoją wolność i pozwolić sobie na bycie sobą, i na tyle silnym, żeby respektować to samo u drugiej osoby.