Samotność - jak się z nią czujesz i jak do niej podchodzisz?
Z kolei ja bardzo cenie samotność choć też nie do końca.
Potrzebuje czasem odpoczynku od ludzi, dla mnie to jak sen jest niezbędny.
muszę też przyznać że chyba było by mi bardzo smutno gdyby nie to że wiem że otacza mnie garsteczka kochających ludzi
jestem prawdziwa szczesciarą bo oni szanują moje dziwactwo, choc czasem ich ranie, nieumyślnie of kors. ale staram sie robic to jak najrzadziej i wynagradzać im to:)
Potrzebuje czasem odpoczynku od ludzi, dla mnie to jak sen jest niezbędny.
muszę też przyznać że chyba było by mi bardzo smutno gdyby nie to że wiem że otacza mnie garsteczka kochających ludzi
jestem prawdziwa szczesciarą bo oni szanują moje dziwactwo, choc czasem ich ranie, nieumyślnie of kors. ale staram sie robic to jak najrzadziej i wynagradzać im to:)
"Życie jest jak pudełko czekaladek, nigdy nie wiadomo co ci się trafi"- F. Gump
W wakacje miałam okazję spędzić kilka weekendów zupełnie sama w mieszkaniu. Nawet mi się to podobało, nie przytłaczał mnie taki stan. Wręcz przeciwnie, nagle nabierałam ochoty na robienie wielu rzeczy, które do tej pory odwlekałam. Muszę jednak przyznać, że z radością, chyba nie ulgą, ale po prostu radością, witałam współlokatorów, którzy wracali po tych kilku dniach.
Wydaje mi się też, że perspektywa mieszkania zupełnie samej na stałe, mogłaby być nieco przerażająca. Jak to gdzieś wcześniej napisał Snufkin: wolę mieć z ludźmi spontaniczny kontakt, nie potrafię być przyjacielem na telefon (a już na pewno nie potrafię sama skutecznie aranżować spotkań). Mieszkanie z kimś rozwiązuje ten problem.
Na co dzień zwykle jestem skazana na częste i długie przebywanie z ludźmi. To czasem męczy. Wypracowałam w sobie taką metodę czy zachowanie (albo raczej ta metoda sama się narodziła) - zdarza się od czasu do czasu, że przez cały dzień nie odezwę się słowem do współlokatorki z pokoju. Ona to rozumie i akceptuje, nie próbuje mnie zagadywać tylko po to, żeby nie panowała cisza. Takie zachowanie z mojej strony, to nie żadne fochy czy demonstracja, że ją olewam. Po prostu zajmuję się swoimi sprawami, skupiam się na swoim własnym światku. Chyba każdy człowiek tego potrzebuje, a piątki w szczególności.
Nie wiem, którą zaznaczyć opcję w ankiecie. Dobrze się czuję sama ze sobą, chyba nigdy się nie zdarza, żeby samotność mi doskwierała. Nie popadam jednak w skrajność, nie jestem jakimś odludkiem. Zaznaczam opcję drugą.
Wydaje mi się też, że perspektywa mieszkania zupełnie samej na stałe, mogłaby być nieco przerażająca. Jak to gdzieś wcześniej napisał Snufkin: wolę mieć z ludźmi spontaniczny kontakt, nie potrafię być przyjacielem na telefon (a już na pewno nie potrafię sama skutecznie aranżować spotkań). Mieszkanie z kimś rozwiązuje ten problem.
Na co dzień zwykle jestem skazana na częste i długie przebywanie z ludźmi. To czasem męczy. Wypracowałam w sobie taką metodę czy zachowanie (albo raczej ta metoda sama się narodziła) - zdarza się od czasu do czasu, że przez cały dzień nie odezwę się słowem do współlokatorki z pokoju. Ona to rozumie i akceptuje, nie próbuje mnie zagadywać tylko po to, żeby nie panowała cisza. Takie zachowanie z mojej strony, to nie żadne fochy czy demonstracja, że ją olewam. Po prostu zajmuję się swoimi sprawami, skupiam się na swoim własnym światku. Chyba każdy człowiek tego potrzebuje, a piątki w szczególności.
Nie wiem, którą zaznaczyć opcję w ankiecie. Dobrze się czuję sama ze sobą, chyba nigdy się nie zdarza, żeby samotność mi doskwierała. Nie popadam jednak w skrajność, nie jestem jakimś odludkiem. Zaznaczam opcję drugą.
- Herr Mannelig
- Posty: 28
- Rejestracja: niedziela, 5 kwietnia 2009, 19:17
- Lokalizacja: Valhöll
Lubię samotność, mam wtedy czas dla siebie, ale zdarza się, że brakuje tej drugiej osoby do tego by podzielić się z nią przemyśleniami i poznać jej światopogląd.
Też lubię zamki i muzea, na szczęście znam jedną 4w5, którą interesują podobne rzeczy i tak samo jak ja uwielbia piesze wyprawy. Jedną z pierwszych naszych wypraw była wyprawa do zamku. ;]Snufkin pisze: A nawet gdybym miał to komu by się chciało ? Ja lubię stare zamki i muzea.
5w4,
Dla mnie samotność jest wręcz niezbędna do tego, by oddychać. Potrzebuję jej bardzo dużo. Tylko będąc sama mogę się całkowicie rozluźnić, być po prostu sobą. Gdy jestem wśród ludzi, szczególnie na polu prywatnym, nie czuję się bezpiecznie.
Ważny jest też stan mojego umysłu. Jeśli jest jasny i niczym nie zmącony, samotność jako problem w ogóle dla mnie nie istnieje. Jest ona dla mnie czymś naturalnym, czymś jak woda dla ryby.
Przyznaję jednak, że chociaż minimalnego kontaktu z innymi potrzebuję. Nie po to, by się przed kimś wygadać, bo do tego najlepszy jest dla mnie długopis i papier, ale żeby poczuć, że żyję. Nie umiem tego wytłumaczyć, ale to dzięki obecności innych ludzi życie nabiera sensu.
Ważny jest też stan mojego umysłu. Jeśli jest jasny i niczym nie zmącony, samotność jako problem w ogóle dla mnie nie istnieje. Jest ona dla mnie czymś naturalnym, czymś jak woda dla ryby.
Przyznaję jednak, że chociaż minimalnego kontaktu z innymi potrzebuję. Nie po to, by się przed kimś wygadać, bo do tego najlepszy jest dla mnie długopis i papier, ale żeby poczuć, że żyję. Nie umiem tego wytłumaczyć, ale to dzięki obecności innych ludzi życie nabiera sensu.
Ostatnio zmieniony sobota, 25 kwietnia 2009, 15:11 przez Migawka, łącznie zmieniany 2 razy.
5w4
- sUk
- Posty: 207
- Rejestracja: środa, 28 stycznia 2009, 19:47
- Enneatyp: Obserwator
- Lokalizacja: Olsztyn
- Kontakt:
Wydaje mi się że samotność u piątek to fundament życia. Nie muszą być jakimiś skrajnymi odludkami, ale raczej mało piątek widze w roli duszy towarzystwa, albo coś w tym stylu. Ja na przykład uwielbiam samotność. Lubie jak nie musze z nikim ciągnąć jalowych dialogów, jak nie musze martwić się że ktoś usłyszy jak rozmawiam ze sobą (no co, zdarza mi się ), jak nie musze sie martwić o chlew w pokoju, że komuś nie pasuje moja muzyka, lubie totalnie olewać telefony i wiadomości gdy nie chce mi się z kimś rozmawiać i tym podobne rzeczy. Jednak nie lubie nic nie robić, tu tkwi mój problem, gdy mam za dużo czasu za dużo myśle. Czasem wspominam sobie różne rzeczy, czasem snuje jakieś czarne myśli i wtedy dopiero samotność wkracza i naprawde doskwiera :/. Moim zdaniem w takich sytuacjach piątki nie powinny być same, bo ich stan może się pogłębić, a to raczej dla nikogo nie jest dobre.
Mogę się spokojnie pod tym podpisać. Tak jak myślenie to wydawałoby się bardzo pozytywna rzecz, tak czasem bardzo nie służy dobremu samopoczuciu. Nie ma to jak samemu się nakręcać...sUk pisze:jak nie musze sie martwić o chlew w pokoju, że komuś nie pasuje moja muzyka, lubie totalnie olewać telefony i wiadomości gdy nie chce mi się z kimś rozmawiać i tym podobne rzeczy. Jednak nie lubie nic nie robić, tu tkwi mój problem, gdy mam za dużo czasu za dużo myśle. Czasem wspominam sobie różne rzeczy, czasem snuje jakieś czarne myśli i wtedy dopiero samotność wkracza i naprawde doskwiera :/. Moim zdaniem w takich sytuacjach piątki nie powinny być same, bo ich stan może się pogłębić, a to raczej dla nikogo nie jest dobre.
"Society is not a disease, it is a disaster."
samotność
Samotność to dla mnie bardziej stan umysłu niż stan rzeczywisty.
Lubię być sama, lubię poczucie izolacji, natomiast w praktyce jest to niemożliwe. Jest takie miejsce w mojej głowie, gdzie nikt i nic nie ma wstepu, gdzie mogę sobie pozwolić na swoją własną niezakłóconą samotność.
Bycie samą nie przeraża mnie, bo lubię samotność:). Myślę, że długo mogłabym być sama, mimo tego mam też silną potrzebę kontaktu z kilkoma osobami, które są dla mnie bardzo istotne.
Lubię być sama, lubię poczucie izolacji, natomiast w praktyce jest to niemożliwe. Jest takie miejsce w mojej głowie, gdzie nikt i nic nie ma wstepu, gdzie mogę sobie pozwolić na swoją własną niezakłóconą samotność.
Bycie samą nie przeraża mnie, bo lubię samotność:). Myślę, że długo mogłabym być sama, mimo tego mam też silną potrzebę kontaktu z kilkoma osobami, które są dla mnie bardzo istotne.
5w6
nie czytałam całego wątku (ten upał - nie mam siły), więc jak powtórzę coś po kimś to z góry przepraszam. a jest to możliwe bo pod prawie wszytskimi przeczytanymi postami mogłabym się podpisać.
samotność jest niezbędna i doskwiera jednocześnie. nie lubię jej i nie potrafię bez niej życ. kiedy mam takie okresy, że dużo się dzieje, wręcz marzę o dniu w którym nikt nic nie będzie ode mnie chciał. mam przesyt. i wtedy cztery ściany własnego mieszkania, wyłączony telefon.. i już nieważne czy chcą się ze mną spotkać bliskie czy dalsze osoby - po prostu nie, nikt i nic nie jest ważne tylko zniknąć na jakiś czas. dochodzę do siebie i mogę znowu zacząć aktywniejsze życie. wiem, że jest mi to potrzebne ale jednocześnie mam poczucie, że mnóstwo spraw mi umyka, że mogłabym kogoś bliżej poznać, coś ciekawego zobaczyć, przeżyć coś fajnego.
patrząc trochę z innej strony, bardziej wewnętrznej, mam poczucie permanentnej samotności. to jest chyba związane z bliskością - ja nie potrafię być za blisko, boję się związania, przynależności, wyłączności, takiej zamkniętej furtki i takiego klamka zapadła. zawsze muszę zostawić sobie margines na ucieczkę. wprowadzam dystans i pewną niejasność w kontaktach a to powoduje, że i mnie ludzie traktują z dystansem i nie podchodzą za blisko. mam wrażenie jakbym w kontaktach z większością ludzi tylko prześlizgiwała się po powierzchni. i mam nawet przyjaciół i z kim pogadać ale to jakoś nie takie jak bym chciała. bo ja tęsknię za bliskością. to taki paradoks, może inne piątki też tak mają? sama się boję i mam poczucie że nie chcę a jak rezygnuję to czegoś żal..
samotność piątek (na ile zrozumiałam enneagram) jest o tyle niebezpieczna, że trudno samemu z niej wyjść bo to wymaga działania a nie tylko myślenia o działaniu. więc jak nikt nic nie zaproponuje (nie zadzwoni, nie zaproponuje kina / spotkania / czegokolwiek) to samemu jakoś ciężko.
oczywiście to wszystko nie jest takie czarnobiałe. czasami mam takie momenty, że sama coś wymyślam (i realizuję!) jak mam dość samotności. a przyjaciele znają mnie na tyle, że mogę im powiedzieć, że muszę dojść do siebie i to jest wystarczający powód, żeby dali mi spokój na jakiś czas, a potem znów sami coś proponują.
zaznaczyłam 3. punkt, bo tak naprawdę to ja chciałabym być duszą towarzystwa :/
świadomość, że nigdy taka nie będę nieco przygnębia choć jakoś tam się z tym godzę.
samotność jest niezbędna i doskwiera jednocześnie. nie lubię jej i nie potrafię bez niej życ. kiedy mam takie okresy, że dużo się dzieje, wręcz marzę o dniu w którym nikt nic nie będzie ode mnie chciał. mam przesyt. i wtedy cztery ściany własnego mieszkania, wyłączony telefon.. i już nieważne czy chcą się ze mną spotkać bliskie czy dalsze osoby - po prostu nie, nikt i nic nie jest ważne tylko zniknąć na jakiś czas. dochodzę do siebie i mogę znowu zacząć aktywniejsze życie. wiem, że jest mi to potrzebne ale jednocześnie mam poczucie, że mnóstwo spraw mi umyka, że mogłabym kogoś bliżej poznać, coś ciekawego zobaczyć, przeżyć coś fajnego.
patrząc trochę z innej strony, bardziej wewnętrznej, mam poczucie permanentnej samotności. to jest chyba związane z bliskością - ja nie potrafię być za blisko, boję się związania, przynależności, wyłączności, takiej zamkniętej furtki i takiego klamka zapadła. zawsze muszę zostawić sobie margines na ucieczkę. wprowadzam dystans i pewną niejasność w kontaktach a to powoduje, że i mnie ludzie traktują z dystansem i nie podchodzą za blisko. mam wrażenie jakbym w kontaktach z większością ludzi tylko prześlizgiwała się po powierzchni. i mam nawet przyjaciół i z kim pogadać ale to jakoś nie takie jak bym chciała. bo ja tęsknię za bliskością. to taki paradoks, może inne piątki też tak mają? sama się boję i mam poczucie że nie chcę a jak rezygnuję to czegoś żal..
samotność piątek (na ile zrozumiałam enneagram) jest o tyle niebezpieczna, że trudno samemu z niej wyjść bo to wymaga działania a nie tylko myślenia o działaniu. więc jak nikt nic nie zaproponuje (nie zadzwoni, nie zaproponuje kina / spotkania / czegokolwiek) to samemu jakoś ciężko.
oczywiście to wszystko nie jest takie czarnobiałe. czasami mam takie momenty, że sama coś wymyślam (i realizuję!) jak mam dość samotności. a przyjaciele znają mnie na tyle, że mogę im powiedzieć, że muszę dojść do siebie i to jest wystarczający powód, żeby dali mi spokój na jakiś czas, a potem znów sami coś proponują.
zaznaczyłam 3. punkt, bo tak naprawdę to ja chciałabym być duszą towarzystwa :/
świadomość, że nigdy taka nie będę nieco przygnębia choć jakoś tam się z tym godzę.