Piątki a zobojętnienie na życie

Dyskusje na temat typu 5
Wiadomość
Autor
bezimienny
Posty: 159
Rejestracja: środa, 14 kwietnia 2010, 20:23
Enneatyp: Obserwator
Lokalizacja: Mazowsze

Re: Poziomy zdrowia Piątek

#16 Post autor: bezimienny » środa, 12 maja 2010, 21:58

Kryzysowa_narzeczona pisze: Zawsze tak mam. Dlatego nie obawiam się wizyt u dentysty, pobierania krwi i innych "strasznych rzeczy".
Zuch dziewczyna :p



Awatar użytkownika
boogi
Pan Admin
Pan Admin
Posty: 5875
Rejestracja: czwartek, 23 października 2008, 22:48
Enneatyp: Perfekcjonista
Lokalizacja: Kraków
Kontakt:

Re: Poziomy zdrowia Piątek

#17 Post autor: boogi » czwartek, 13 maja 2010, 00:38

Mantigua pisze:boogi i Nerthzim:

Przeczytałam uważnie wasze wypowiedzi i próbuję zrozumieć sens tego wszystkiego. Mam wrażenie że jestem na początku tej drogi, którą wy opisaliście.
Prawie rok dosłownie przeleżałem w łóżku, wstając po południu, kładąc się o losowych porach, często śpiąc po więcej niż 12h na dobę - być może tak właśnie i Twój tryb życia wygląda lub wyglądał. Sporo czytałem, sporo myślałem.
dokładnie tak wygląda moje życie w tym momencie. Zerwałam zaręczyny, rzuciłam pracę, miałam plany na przyszłość, ale... po prostu jakby zabrakło energii. Rodzina cały czas pyta mnie o plany a ja ich okłamuję, że szukam pracy... tak naprawdę to nie szukam, bo brakuje mi energii. Kończą mi się oszczędności a ja cały czas tkwię w tym marazmie. Przez jakiś czas podejrzewałam u siebie depresję, ale nawet nie znajduję siły żeby iść do psychologa. Nie wiem jak to przerwać. Do tego dochodzi inna kwestia. Czy może mi któryś z was odpowiedzieć, dlaczego śmierć przez powieszenie była dla was jedynym słusznym rozwiązaniem? Nie pytam o myśli samobójcze tylko o wybór rodzaju śmierci. Co takiego pociągającego jest w sznurze? Pytam, bo jakiś czas temu powiesił się mój brat. Był chory, miał schizofrenię. Nie pisałabym o tym wszystkim, gdyby nie anonimowość tego forum. Właściwie nikomu o tym nie opowiadałam i teraz zastanawiam się, czy w ogóle wysłać tę wiadomość. Ale jestem już w rozpaczy. Z obu stron mojej rodziny szczerzą się do mnie widma choroby umysłowej. Myśl o tym mnie paraliżuje. Czuję się jakbym była skazana na szaleństwo. Boję się że to co teraz przeżywam to początek tego wszystkiego. Wiem że są rzeczy, które powinnam zrobić ale brakuje mi na to czasu bo praktycznie cały czas śpię albo leżę w łóżku i udaję że śpię. Wstaję jedynie w nocy, bo boję się spać, kiedy wszyscy inni śpią. Wiem, że powinnam jakoś dbać o zdrowie psychiczne, próbuję nie popadać w to wszystko coraz głębiej, ale czuję, że spadam coraz szybciej i nie mam się czego złapać. Mam wrażenie, że coś się zmieni dopiero jak osiągnę dno, ale strasznie się tego boję. Nie proszę was o pomoc, bo wiem, że nie możecie jej udzielić, dobrze też wiem co mam robić. Tylko tego nie robię. Piszę to, bo od wielu tygodni nie mogę z nikim o tym porozmawiać, myśli coraz ciaśniej tłoczą się w mojej głowie i możliwe że niedługo wybuchnę słowotokiem... tylko boję się, że nikt tego nie zauważy, albo ktoś powie: "Możesz powtórzyć? Sorry, ale nie słuchałem cię zbyt uważnie".
Nie możesz dobrze wiedzieć co robić, bo gdyby tak było to już byś to robiła. Jakiś błąd jest. Może, jakby to ująć, boisz się prawdy o sobie? Że to, co zrobisz, będzie dużo gorsze niż to co zrobiłabyś "Ty idealna" (każdy z nas ma w głowie wyobrażenie o sobie samym - jeżeli za bardzo odbiega ono od rzeczywistości, no to bardzo ciężko ruszyć się do zrobienia czegoś ze strachu przed tym, że nasza dobra samoocena - jedna z najważniejszych dla człowieka rzeczy - zostanie zagrożona). Przypuszczam to po tym, jak napisałaś że rodzinie mówisz jedno (o sobie mówimy to, co nam się wydaje że robimy - wyobrażone "fajne ja"), ale potem robimy to czym naprawdę jesteśmy. Taka prawda. Trzeba to uznać, nie bić się za to, i po prostu zacząć coś robić. Powolutku. Uznać prawdę o sobie to znaczy pozbyć się przerośniętych wyobrażeń - nawet za cenę smutku w związku z tym, że nie jesteśmy tacy wspaniali.

A co do sznura - jest prosty i skuteczny. Pozostałe rodzaje śmierci są już tylko niepotrzebnie bardziej finezyjne (otrucie kosztuje i może nie wyjść: źle dobrana dawka czy może nie zechcą sprzedać albo aptekarz się zorientuje i poda policji potencjalnego samobójcę; utopienie jest niemiłe bo za długo trwa i też może nie wyjść - z wody możesz się zwykle wynurzyć, zaś z liny się raczej nie zerwiesz; strzał w głowę wymaga broni, ja takowej nie posiadam i nawet nie chciałem szukać bo mógłbym dostawcy zrobić problem, aczkolwiek tego typu śmierć jest zdecydowanie najszybsza; gorzej, że to ja zabijam, a nie sznur... dziwne, ale wiem że czułem kiedyś subtelną różnicę tutaj, teraz widzę że to głupie). No, tyle przemyśleń.
Ty żyj.
A na pocieszenie powiem, że skoro brat był chory, to prawdopodobieństwo choroby u Ciebie drastycznie spada - jeżeli Ci taka informacja pomoże.
Nie wiem co robisz w życiu, ale żal i smutek po śmierci brata oraz ciężką sytuację rodzinną możesz spróbować z czasem, przez następne lata, przekuć w doświadczenie które pomoże innym osobom wyjść z takich sytuacji w jakiej Ty jesteś, albo nawet do nich wręcz nie dopuścić. Ot, taki plan - zaplecze do tego by dokonać wyboru i się w nim utrzymać masz, jak i ja swoją drogą, cholernie mocne... A podrzucam pomysł, bo warto wybrać sobie jakiś cel dalszy ("za kilka lat chcę wyjść ze sobą na prostą i pomagać innym...") także po to, by łatwiej realizować rzeczy bieżące ("...a żeby to zrobić, to powinienem dzisiaj zrobić zakupy i napisać CV, jutro wysłać CV, w następnym miesiącu odbyć minimum 3 rozmowy kwalifikacyjne, itp...").
Wszystko, byle nie tkwić w marazmie.
Żyj z wyboru. Śmiało.


@Nerthzim: za co tak naprawdę nienawidzisz siostry?
"Jeśli chcesz ze mną rozmawiać, zdefiniuj terminy których używasz."
- Voltaire

>> bardzo dziwny link <<

Affects / Hornevian / Harmonic / Trifix

Awatar użytkownika
Vatican Assassin
Posty: 608
Rejestracja: czwartek, 14 sierpnia 2008, 16:54

Re: Piątki a zobojętnienie na życie

#18 Post autor: Vatican Assassin » czwartek, 13 maja 2010, 03:53

boogi pisze:A co do sznura - jest prosty i skuteczny. Pozostałe rodzaje śmierci są już tylko niepotrzebnie bardziej finezyjne (...)
Kiedyś również miałem w pewnym sensie stan zobojętnienia na życie. Niemal każdy człowiek doświadcza przykrych stanów, jedni doświadczają to bardziej intensywnie inni relatywnie łagodniej i jest to naturalnie truizm, jednak aktualna forma społeczeństw informacyjnych jest niejako fabryką generującą "mentalny hałas", który między innymi prowadzi do licznych chorob cywilizacyjnch, depresji, zaburzeń etc. czasem można tego nie dostrzegać, ale skala jest ogromna, co potwierdzają statystyki. Swoją drogą konformiści/oportuniści są niejako uodpornieni na tytułowe "zobojętnienie do życia"
Przedstawione zostały w tym temacie własne introspekcje, ja jednak nie chciałbym tego rozwijać bądź zestawiać z ich dotychczasową treścią, chciałem natomiast odnieść się do samego aktu samobójstwa, o którym Boogi przez chwilę wspominał. Niegdyś kiedy przechodziłem wspomiany stan miałem intensywną chęć popełnienia samobójstwa - wówczas dosłownie rozpocząłem studia na temat metod zejścia z tego świata, w poszukiwaniu sekretnej formuły bezbolesnego odfrunięcia. :) Interesowało mnie w jakim stopniu receptory reagują na bodźce wynikające z określonego rodzaju samobójstwa, oraz jakie są potencjalne niebiezpieczeństwa/ograniczenia etc. Metoda pętli, czasem przypadkiem niewłaściwie przeprowadzona może być zejsciem w potwornej i długiej agonii, przeciwieństwem założeń "prosty i skuteczny"
Z tej "wiedzy" nie zostało mi dziś wiele w pamięci, ale konkluzją było to, że ew. konwencjonalne samobójstwo będzie zawsze w jakimś stopniu bolesne a już napewno bardzo nieprzyjemne co jest niemal skuteczną blokadą narzuconą przez instynkt samozachowawczy, natomiast często pożądana w tych smutnych stanach minimalizacja w postaci gnata bądź odpowiedniej trucizny etc. jest i będzie nieosiągalna, więc bardzo często ludzie popełniający samobójstwa minimalizują ból fizyczny/mentalny dużymi ilosciami alkoholu.
Co ciekawe w końcu znalazłem łatwo dostepną i całkiem bezbolesną jednak nieco nieprzyjemną metodę, ale nie zrealizowałem jej, ze stanu "zobojętnienia" przedewszystkim wygrzebało mnie Zen oraz pochodne płaszczyzny.
(...) zacząłem się interesować filozofią, wszelkimi rodzaju religiami i wszystkim, co z tym związane. Jednak nic do mnie nie przemawiało, wszystko odrzucałem. Już w tym momencie przeczuwałem, co czeka mnie na końcu tej ścieżki, ale łudziłem się, że odkryje jakąś „głębszą prawdę”, wydawało mi się, że nie jest możliwe, żeby wszyscy żyli ze świadomością bezsensowności swej egzystencji.
Swoją drogą odnosząc się do tego wyrwanego z kontekstu fragmetu, również podobnie jak sporo piątek chcących zgłebić fundamentalne aksjomaty wszechrzeczy, czy jakkolwiek inaczej to nazwać, zagłębiałem się w przeróżne koncepcje/dziedziny etc. i właściwie nadal w tym poniekąd gmeram. Jednak po bardzo negatywnym etapie w życiu w odniesieniu do tych "głębszych prawd" nauczyłem się, że często to co w swojej "formie" jest najprostsze jest najpotężniejsze. :)
Ostatnio zmieniony sobota, 15 maja 2010, 16:52 przez Vatican Assassin, łącznie zmieniany 1 raz.

Awatar użytkownika
Venus w Raku
VIP
VIP
Posty: 1058
Rejestracja: środa, 23 września 2009, 10:08
Enneatyp: Perfekcjonista

Re: Piątki a zobojętnienie na życie

#19 Post autor: Venus w Raku » czwartek, 13 maja 2010, 09:26

Snufkin wspomniał o depresji egzystencjalnej, która jest specyficznym rodzajem depresji i występuje u niektórych ludzi w kryzysie wieku średniego (40-50 lat) pod wpływem jakiejś straty, ciężkiego przeżycia i wynikającego z tego uzymysłowienia sobie bezsensowności życia. Na coś takiego człowiek dorosły jest w pewnym sensie już przygotowany. Ale depresja egzystencjonalna występuje również spontanicznie u utalentowanych, inteligentnych, obdarzonych dużą świadomością, wrażliwych nastolatków. 16 lat to właśnie taki wiek, a Ty, Nerthizm, właśnie wtedy zacząłeś szukać głębszego sensu - słońca (chyba tak się wyraziłeś), co zdecydowanie nastąpiło za wcześnie. Może właśnie to Cię dopadło. Wygląda jakby to było to. Nie wiem na ten temat zbyt dużo, ale poszukam na necie i jakby Cię interesowało to daj znać.
1w9, 6w5, sp/sx

Awatar użytkownika
Nerthzim
Posty: 76
Rejestracja: czwartek, 28 lutego 2008, 11:49

Re: Piątki a zobojętnienie na życie

#20 Post autor: Nerthzim » czwartek, 13 maja 2010, 17:19

bezimienny pisze:Już to gdzieś chyba czytałem :) Niemniej... pewne PRZESŁANKI są... Wielu ludzi w historii świata twierdziło, iż miało kontakt ze zmarłymi itd. itp. oczywiście najprawdopodobniej to swego rodzaju urojenia itp. ale nie można kompletnie lekceważyć "świadectw" tysięcy ludzi, w większości znanych mi religii istnieje coś takiego. Istnienie Chrystusa oraz Mahometa są potwierdzone historycznie, na chwilę obecną nie jesteśmy w stanie stwierdzić, czy np. Chrystus dokonywał cudów czy nie - > relacje ludzi z tych czasów są diametralnie różne. Jeżeli byłyby prawdziwe, to byłby to swego rodzaju argument za istnieniem życia po śmierci.
Jeżeli już coś takiego czytałeś, to na pewno nie było to moje dzieło. Ba, mam wrażenie, że nawet sam jeszcze na taki sposób argumentowania nie natrafiłem. Przy okazji popełniłem błąd, bo Niewidzialny Różowy Jednorożec jest jeden. Mea culpa.
Schizofrenia to choroba, które według różnych danych statystycznych dotyka ok. 0,5% społeczeństwa. Jeżeli jest to prawdą, to w tym momencie mamy na świecie szokującą liczbę ok. 30 000 000 schizofreników (choć nie każdy z nich będzie miał objawy pozytywne). Taką populacją można zaludnić całą Polskę. Wierzysz im? Na dobrą sprawę nie jesteśmy w stanie udowodnić (wolałbym o tym nie dyskutować, zakładam, że nie jesteśmy w stanie udowodnić niczego), że to oni mają urojenia, ale jednak takie są racjonalne przesłanki na to wskazują. Ja im nie wierzę. A Ty?

"Głęboko w ludzkiej podświadomości tkwi przemożna potrzeba logicznego, mającego sens wszechświata. Ale rzeczywisty wszechświat jest zawsze o krok poza logiką."

Nie chodzi już nawet o to, że jestem ateistą. Ja nawet nie wierzę w determinizm. Wszystko jest dziełem przypadku.
bezimienny pisze:Decydować decydujemy, no chyba że uznasz istnienie losu/jakiejś nadprzyrodzonej mocy, która kieruje życiem wszystkich żywych(i tych nie - również) istot.
Pisałem, że odnoszę się do tego co napisałem wcześniej o sieciach neuronowych. Nie rozgrzebujmy już tego tematu.
bezimienny pisze:Jeżeli uznamy śmierć za coś kończącego nasz żywot ostatecznie, eliminującego naszą duszę, pamięć, nasze -"JA", to nie, nie jest. Czy jeżeli na przykład ktoś by Cię torturował, a Ty byś w skutek "czegoś" stracił o tym wydarzeniu pamięć, to czy wpłynęłoby ono na Ciebie, na Twoje - "JA"?
(...)
A co komu z przygody, o której po jakimś czasie pamiętać nie będzie - bo pamiętać móc nie będzie?
Z perspektywy czasu nic nie ma znaczenia. Powtarzam, że odnoszę się do chwili obecnej, do epikurejsko-hedonistycznego carpe diem (Siódemka, punkt stresu Piątki, wszystko się niestety zgadza). Jeżeli cieszysz się z czegoś w chwili obecnej, to ma to znaczenie w chwili obecnej (ew. może Ci pozostać miłe wspomnienie "na później"). Sam już mówiłem, że w chwili (a w sumie to raczej "po") śmierci nic nie ma znaczenia, ale nie jest to równoznaczne z tym, że jest to obojętne "tu i teraz" i że "tu i teraz" samo w sobie jest nic nie warte.
Odnośnie tych tortur - miałoby to znaczenie w teraźniejszości, ale jeżeli o tym całkowicie zapomnę, to prawdopodobnie nie grało by to żadnej roli.
boogi pisze:@Nerthzim: za co tak naprawdę nienawidzisz siostry?

Nie ma to związku z tematem więc postaram się to możliwie skrótowo opisać.

Ze względu na to, jaka jest. Ze względu na to co sobą przedstawia, ze względu na jej wszystkie cechy. Za to, że jest zarozumiała i pyszałkowata, zawsze ma racje i zawsze wszystko wie lepiej. Nawet po tym, jak udowodnisz jej (opierając się o wszelkie dostępne fakty), że się myli. Wtedy albo to zaneguje, bo i tak wie lepiej, albo odwróci kota ogonem. Za to, jak podchodzi do wszystkiego co robi, a raczej wszystkiego co ja robię. Za każdym razem musi mi przypomnieć, jak widzą to osoby trzecie. To ciągłe drążenie "opinii społecznej" na mój temat doprowadza mnie do szału. Za jej wybuchy agresji w najdrobniejszych nawet kwestiach, zarzuca wszystkim dookoła, że są nerwowi, a sama wprowadza tę nerwową atmosferę. Za to, że w takich sytuacjach musi, MUSI, ma wewnętrzną potrzebę, której nie potrafi poskromić, musi podnieść głos, co ostatecznie kończy się na przekrzykiwaniu się. Za to, jak ostentacyjnie pokazuje swoje niezadowolenie. Za to, jak moralnie i psychicznie szantażuje innych, a ja jestem w tym wypadku chyba jej ulubionym celem. Za to, że uważa, że do celu należy iść po trupach, bo cel uświęca środki. Za ten śmiech. Ten śmiech, który zawsze powoduje u mnie chęć uduszenia jej. Ten śmiech, najsztuczniejszy śmiech pod Słońcem, żaden człowiek nigdy nie śmiał się tak sztucznie i na pokaz, ale ja wiem, że tak naprawdę ona śmieje się też w duchu. Za ten śmiech, którym zbywa każdą moją opinie, każde moje zachowanie, za ten śmiech pełny pogardy dla wszystkich wokół. Za ten brak tolerancji, bo przecież ona wie lepiej. Za brak szacunku do kogokolwiek i czegokolwiek. Za jej małe nawyki. Za włączanie wszelkich urządzeń "grających", kiedy tylko pojawi się w domu, bo "nie lubi ciszy". Nieważne, czy jest to moje mieszkanie, czy jest to jej mieszkanie, czy jest to mieszkanie rodziców (no, właściwie wszystkie mieszkania są ich, ale to inna kwestia). Ona nie czuje się komfortowo, więc musi włączyć telewizor, zapalić wszystkie światła, zgasić świeczkę, zakłócić mój spokój i moją ciszę. Za to, że "grzecznie pyta", ale nie ma sensu jej odmawiać. "Mogę wziąć Twój komputer?" "Nie." "Ok, i tak sobie wezmę". To po co pytasz do jasnej cholery? I wreszcie za to, że jest moją siostrą. Nie pałał bym niechęcią do jej osoby, gdybym nie był na nią skazany. Ale jestem.
Za WSZYSTKO.
Venus w Raku pisze:Snufkin wspomniał o depresji egzystencjalnej, która jest specyficznym rodzajem depresji i występuje u niektórych ludzi w kryzysie wieku średniego (40-50 lat) pod wpływem jakiejś straty, ciężkiego przeżycia i wynikającego z tego uzymysłowienia sobie bezsensowności życia. Na coś takiego człowiek dorosły jest w pewnym sensie już przygotowany. Ale depresja egzystencjonalna występuje również spontanicznie u utalentowanych, inteligentnych, obdarzonych dużą świadomością, wrażliwych nastolatków. 16 lat to właśnie taki wiek, a Ty, Nerthizm, właśnie wtedy zacząłeś szukać głębszego sensu - słońca (chyba tak się wyraziłeś), co zdecydowanie nastąpiło za wcześnie. Może właśnie to Cię dopadło. Wygląda jakby to było to. Nie wiem na ten temat zbyt dużo, ale poszukam na necie i jakby Cię interesowało to daj znać.
No rzeczywiście, zaliczyłem "kryzys wieku średniego" w wieku 16 lat (choć fragment o "utalentowanych, inteligentnych,(...) wrażliwych nastolatkach" jest bzdurą, nie wiem skąd to ludzie biorą odnośnie mojej skromnej osoby... choć muszę przyznać, że mi to pochlebia i w gruncie rzeczy jest przyjemne). :D //Zresztą podobno sam Hesse był zszokowany tym, że jego dzieła (a szczególnie "Wilk stepowy") są tak ciepło odbierane przez młodzież. Opisał historię 48 letniego człowieka, który był zmęczony życiem; pewnie sam też to odczuwał. Problem w tym, że z tym samym borykali (i borykają) się ludzie młodzi.// Ale w sumie mi przeszło (dość dawno zresztą), pogodziłem się z tym, że są rzeczy, na które absolutnie nie mam wpływu. Nie boli mnie już to, że urodziłem się bez "nadrzędnego celu", że robię rzeczy bez "nadrzędnego celu", że umrę bez "nadrzędnego celu". Tak już jest i ja to rozumiem i akceptuje. Embrace the Chaos.

Problemem nie jest sama "depresja egzystencjalna" tylko ułomny sposób, w jaki sobie z nią "poradziłem".
W ogóle temat zmienił się troszkę w kółko terapeutyczne (zresztą mamy już temat "Piątkowa Grupa Wsparcia", który notabene też został wydzielony jako off-top z innego tematu). Nie taki był mój zamiar. Nie szukam pomocy i zrozumienia, tylko wiedzy.

[edit] Jeszcze odnośnie "depresji egzystencjalnej". Kimondo napisał kiedyś zdanie, które bardzo mi zapadło w pamięć - "4w5 jest gorszy [od 5w4] wiekszosc zapewne nie dożywa 19 roku życia:)". Ha, przynajmniej to mi nie grozi! ;D
5w4, już trochę mniej niezdrowa

All the years of useless search
Have finally reached an end
Loneliness and empty days
will be my only friend

Awatar użytkownika
boogi
Pan Admin
Pan Admin
Posty: 5875
Rejestracja: czwartek, 23 października 2008, 22:48
Enneatyp: Perfekcjonista
Lokalizacja: Kraków
Kontakt:

Re: Piątki a zobojętnienie na życie

#21 Post autor: boogi » czwartek, 13 maja 2010, 23:24

Nethzim pisze:Nie taki był mój zamiar.
A jaki był? Nie sprecyzowałeś go w sumie :)
"Jeśli chcesz ze mną rozmawiać, zdefiniuj terminy których używasz."
- Voltaire

>> bardzo dziwny link <<

Affects / Hornevian / Harmonic / Trifix

Awatar użytkownika
Gudrun
Posty: 932
Rejestracja: wtorek, 4 listopada 2008, 11:08
Enneatyp: Obserwator

Re: Piątki, a zobojętnienie na życie

#22 Post autor: Gudrun » piątek, 14 maja 2010, 01:00

Nerthzim pisze: Tak też jest teraz. Wegetuje. Jestem Piątką-kaleką, niezdolną już nawet do twórczego myślenia. Odebrałem sobie… wszystko, bo co sobą przedstawiam? Kiedyś przynajmniej miałem jakieś swoje przemyślenia. Obecnie nawet nie czuję się źle. Tak jak pisałem na samym początku – w ogóle się nie czuję. Moje życie już mnie nie dotyczy, przestało mnie obchodzić
Hmmm tak, mogę powiedzieć że coś na ten temat wiem...

NoLeader
Posty: 783
Rejestracja: czwartek, 19 października 2006, 01:50

Re: Piątki, a zobojętnienie na życie

#23 Post autor: NoLeader » piątek, 14 maja 2010, 02:54

Nie znam dokładnie Twojej sytuacji , ale powiedźmy miałem podobnie. Kilka lat w zamroczeniu, nie pamiętam dokładnie co się wtedy działo, a matka odchodziła od zmysłów.

Nerthzim, zastanawia mnie na ile masz systemowy komfort, tzn na ile możesz sobie leżakować nic nie robiąc. To nie zarzut, ale mnie np. wizja tego, że zdechnę z głodu dość mocno wprowadziła w stan emocji, co nie było i nadal nie jest fajne, ale to jak zimny prysznic i witamy w świecie żywych. Tutaj już nie ma za bardzo czasu na pogrążaniu się myśleniu w stylu piątek, bo tutaj panują inne zasady. Albo coś dasz od siebie, albo będziesz żebrakiem i to dosłownie.

Druga sprawa to kobiety. Nawet w chwilach otępienia jeśli widzę jakąś, która mnie pociąga, to po prostu jej chcę. Dlaczego? Tak po prostu. Świat jest na tyle zjebany, że czemu niby kxxxx mam jej nie chcieć? Nie chodzi, że zasługuję, nie chodzi o jakieś zjebane "uwierz w siebie". Widzę coś niezwykłego, a tak postrzegam kobiety, które mnie pociągają i pozwalam, żeby w moim umyśle zakwitła chciwość. I to pobudza emocje prawie zawsze, nawet jeśli nie wykonam żadnego ruchu.

Oczywiście, wychodząc do emocjonalnego świata, czy po prostu wychodząc do świata myślałem naiwnie, że wcześniej odpływałem w wewnętrzną emigracje i pustkę tak po prostu, a teraz sobie odwrócę wektor i będzie ok. Nie stało się tak. Świat zaczął napierdalać mnie tak po głowie, że dokładnie uświadomiłem sobie po co budowałem wcześniej ten mur. I że w sumie to było racjonalne. Teraz trening z dopuszczaniem emocji i funkcjonowaniem w realnym życiu daje efekty, ale to jest nadal hardcore. I na dobrą sprawę ten życiowy bombarding może mnie wykończyć. Ale chxx z tym, mogę umrzeć w tym poprzednim zamkniętym świecie, gdzie wszystko było bezbarwne i nie miało żadnego smaku, albo zginąć zniszczony przez świat z emocjami. Warto spróbować i nie chodzi tu o żadną dumę, ale po prostu żeby spróbować coś innego. W sumie to jakieś wyjście z nudy.

Amen.

Awatar użytkownika
Nerthzim
Posty: 76
Rejestracja: czwartek, 28 lutego 2008, 11:49

Re: Piątki a zobojętnienie na życie

#24 Post autor: Nerthzim » piątek, 14 maja 2010, 15:22

boogi pisze:
Nethzim pisze:Nie taki był mój zamiar.
A jaki był? Nie sprecyzowałeś go w sumie :)
Nerthzim pisze:Tutaj pojawia się moje pytanie i tak właściwie powód, dla którego piszę o tym wszystkim – czy komuś udało się wrócić do dawnego życia po okresie schizofrenicznym (konkretnie chodzi raczej o schizofrenię prostą, podejrzewam, że pozytywne objawy powodują, że człowiek zupełnie inaczej odbiera całą sytuację)? Z pustej powłoki z powrotem do świata żywych? Jeśli tak, jak wam to się, do cholery jasnej, udało? :P Ciężko mi sobie to wyobrazić (jak wiele rzeczy zresztą). Pytam z ciekawości.
NoLeader pisze:Nerthzim, zastanawia mnie na ile masz systemowy komfort, tzn na ile możesz sobie leżakować nic nie robiąc.
Mam go zdecydowanie zbyt dużo. Tylko w tym właśnie problem - jak tak beznadziejnie się czuję, mimo tego, że mam wszystkiego pod dostatkiem, to po co mam się z czymkolwiek siłować? W tym momencie mam praktycznie wszystko, co mógłbym sobie wymarzyć (co nie znaczy, że śpię na kasie, nie ma "nawet" własnego samochodu - po prostu mam raczej skromne potrzeby). Jakbym wygrał w totka, to nic bym nie zrobił z tą kasą, wpłaciłbym gdzieś do banku i tyle. Z materialnego punktu widzenia mam "wszystko" (w sensie wszystko co chciałbym mieć).
NoLeader pisze:Druga sprawa to kobiety.
Nie, dzięki. Za panów też z góry grzecznie podziękuje. Nie jestem zainteresowany.

Czuję, że powinienem tutaj jeszcze coś dopisać, ale obecnie mam w głowie całkowitą pustkę (czyt. nawet "ręcznie" się nie potrafię uruchomić).

[edit]
NoLeader pisze:Albo coś dasz od siebie, albo będziesz żebrakiem i to dosłownie.
Jestem w stanie wyobrazić sobie taką sytuację. Najbardziej to mnie śmieszyli nauczyciele w liceum, bo większość z nich ciągle powtarzała coś o mojej domniemanej "ambicji". Ale mi się śmiać chciało, a tu przecież trzeba było grzecznie potakiwać.
5w4, już trochę mniej niezdrowa

All the years of useless search
Have finally reached an end
Loneliness and empty days
will be my only friend

Awatar użytkownika
Venus w Raku
VIP
VIP
Posty: 1058
Rejestracja: środa, 23 września 2009, 10:08
Enneatyp: Perfekcjonista

Re: Piątki a zobojętnienie na życie

#25 Post autor: Venus w Raku » piątek, 14 maja 2010, 16:49

Nerthzim pisze:Tutaj pojawia się moje pytanie i tak właściwie powód, dla którego piszę o tym wszystkim – czy komuś udało się wrócić do dawnego życia po okresie [jakichś tam wydarzeń]. Pytam z ciekawości.
Nie! Jak raz puściłeś bąka to już go nie możesz wepchnąć z powrotem do środka i udawać, że nic się nie stało. A tak na poważnie, to każde zdarzenie w życiu, które nas poważnie porusza powoduje zmianę w naszej psychice, a więc powrót do stanu "przed tem" nie jest możliwy. Na tym właśnie polega życie, że nastapiło coś nowego i nie mamy wyjścia, ale musimy przystowować się do tej nowej sytuacji.

A celibat nie jest zbyt zdrowy, bo prawdziwe połączenie między dwojgiem ludzi odbywa się zarówno na płaszczyźnie psychicznej, intelektualnej, uczuciowej jak i fizycznej. Tym niemniej, osoby, które opierają sens swojego życia na intelekcie unikają zbliżeń intymnych i emocjonalnych, a więc eliminują seks ze swojego życia. A dlaczego to robią, to ja tak naprawdę nie wiem. Kiedyś dopytywałam takiego mózgowca na ten temat i dostałam odpowiedź, że seks jest zwierzęcy i uwłacza godności ludzkiej.Ten sam mózgowiec zalecał innym ludziom posiadanie dzieci, ale sam wystrzegał się wszelkich stosunków seksualnych, bo w jego pzypadku nie wchodziło w grę, żeby miał własne dzieci. On nie był księdzem i nie żył w celibacie, był normalnym facetem, bardzo pewnym siebie, któremu układalo się w życiu dobrze, ale wystrzegał się seksu i wszelkich intymnych stosunków z kobietami. Nie byl homoseksualistą. Po prostu odciął całkowicie seks i uczucia ze swojego życia. Ale to już chyba coś zaczęłam nie na temat pisać.
1w9, 6w5, sp/sx

Awatar użytkownika
Nerthzim
Posty: 76
Rejestracja: czwartek, 28 lutego 2008, 11:49

Re: Piątki a zobojętnienie na życie

#26 Post autor: Nerthzim » piątek, 14 maja 2010, 17:27

Venus w Raku pisze:
Nerthzim pisze:Tutaj pojawia się moje pytanie i tak właściwie powód, dla którego piszę o tym wszystkim – czy komuś udało się wrócić do dawnego życia po okresie [jakichś tam wydarzeń]. Pytam z ciekawości.
Nie! Jak raz puściłeś bąka to już go nie możesz wepchnąć z powrotem do środka i udawać, że nic się nie stało. A tak na poważnie, to każde zdarzenie w życiu, które nas poważnie porusza powoduje zmianę w naszej psychice, a więc powrót do stanu "przed tem" nie jest możliwy. Na tym właśnie polega życie, że nastapiło coś nowego i nie mamy wyjścia, ale musimy przystowować się do tej nowej sytuacji.

To w pewnym sensie odpowiada na moje pytanie, szkoda tylko, że nie byłem w stanie sam na to wpaść.
Venus w Raku pisze:A celibat nie jest zbyt zdrowy, bo prawdziwe połączenie między dwojgiem ludzi odbywa się zarówno na płaszczyźnie psychicznej, intelektualnej, uczuciowej jak i fizycznej.
"Sex is more exciting on the screen and between the pages than between the sheets."

Ja mam problemy z praktycznie wszystkim za co odpowiada podwzgórze - z układem nerwowym, ze snem i czuwaniem. popędem seksualnym i prawdopodobnie z przemianą węglowodanów. Przy okazji podwzgórze jest też odpowiedzialne za reakcje emocjonalne. Przy czym wszystko to wychodzi tylko w praktyce, we wszelkich badaniach nie ma nic. NIC. Doprowadza mnie to do szału. Robiłem już chyba wszystkie badania, poszła na to masa kasy, siedziałem godzinami najpierw szukając chorób, które odpowiadają moim symptomom, a później jeszcze konsultując to z lekarzami. Mógłbym powiedzieć, że wszystkie wyniki są w normie, ale to nieprawda - one się IDEALNE. Jeżeli dopuszczalna granica [x] wynosi od 5 do 10 [y] w organizmie, to na pewno mam 7,5. Tak jest za każdym razem. Jestem prawdziwym okazem zdrowia, wręcz ewenementem. Szkoda tylko, że wcale nie czuję się zdrowy. Kiedy robię kolejne badania to niemalże modlę się o to, żeby wynik był wreszcie pozytywny, żebym już miał tą jedną chorobę i koniec. Nieważne czy to uleczalne czy nie. Grunt, żebym wiedział w końcu o co chodzi...
5w4, już trochę mniej niezdrowa

All the years of useless search
Have finally reached an end
Loneliness and empty days
will be my only friend

Awatar użytkownika
Venus w Raku
VIP
VIP
Posty: 1058
Rejestracja: środa, 23 września 2009, 10:08
Enneatyp: Perfekcjonista

Re: Piątki a zobojętnienie na życie

#27 Post autor: Venus w Raku » sobota, 15 maja 2010, 06:13

Nerthzim pisze:...szkoda tylko, że nie byłem w stanie sam na to wpaść.
Przygotuj się na to, że nawet jak będziesz miał 80 lat to ktoś powie coś, albo przeczytasz/zobaczysz coś lub zetkniesz się z czymś, co Cię zadziwi i zmusi Cię do całkowitej zmiany Twoich poglądów i przekonań. Tak będzie jeżeli jesteś intelektualnie otwarty, co akurat w Twoim przypadku wydaje mi się oczywiste.
Nerthzim pisze:"Sex is more exciting on the screen and between the pages than between the sheets."
Przykro mi się do tego przyznać, ale dla mnie seks i wszelkie emocje są bardziej ekscytujące i bogatsze w moich myślach niż jak staram się je przeżywać w rzeczywistości.
1w9, 6w5, sp/sx

yusti
Posty: 4664
Rejestracja: niedziela, 22 października 2006, 17:54
Enneatyp: Perfekcjonista

Re: Piątki a zobojętnienie na życie

#28 Post autor: yusti » sobota, 15 maja 2010, 13:39

.
Ostatnio zmieniony piątek, 15 października 2010, 18:55 przez yusti, łącznie zmieniany 1 raz.

Awatar użytkownika
Nerthzim
Posty: 76
Rejestracja: czwartek, 28 lutego 2008, 11:49

Re: Piątki a zobojętnienie na życie

#29 Post autor: Nerthzim » sobota, 15 maja 2010, 15:09

yusti pisze:[przerwałam dopiero na Vatykańskim A coś tam i jego CHAŁASIE]
Mi ciekawsze wydaje się to, że ja (5) uznałem, że nietaktem będzie wytykanie komuś jego błędów, natomiast zdaje się, że Ty (rzekomo 2, choć dość często Ci się zmienia) nie miałaś specjalnych obiekcji. Zastanawiające.
yusti pisze:wiedzy o czym? Agnostycyzm jest ideałem i tyle. Przecież już rzekomo zaakceptowałeś stan faktyczny-nikt nic nie wie. Coś mi się zdaje, że ty tak naprawdę chcesz ale nie umiesz. Nie chcesz tak. Przerasta cię to.
Pisałem o tym wcześniej - "W wypadku kiedy nie ma żadnych racjonalnych przesłanek, że coś istnieje z reguły zakłada się, że tego nie ma". Taka dość logiczna (moim skromnym zdaniem oczywiście) konkluzja. Jeżeli rzeczywiście wychodziłbym z założenia, że nic nie da się udowodnić (choć tak jest w rzeczywistości; dla dobra swojego zdrowia psychicznego ignoruje ten fakt), to moje obecne zachowanie nagle stałoby się wysoce racjonalne.
yusti pisze:średnio szczerze
Z reguły unikam osób, które są w stanie czytać w moich myślach (a szczególnie takich, które są to w stanie zrobić ze sporej odległości).
yusti pisze:Krytykujesz negowanie
Proszę o jakiś dokładniejszy cytat, bo nie mam pojęcia do czego się w tej chwili odnosisz.
yusti pisze:Sam chcesz we wszystkim być doskonały, albo nie być wcale. Tak łatwiej, niż się tłumaczyć i wstydzić. Masz zawyżone oczekiwania wobec innych [siostra też ma wady, mimo zalet].
Następna porcja czytania w myślach. Swoją drogą każdy "też ma wady, mimo zalet" (albo w odwrotnej kolejności).
yusti pisze:Sam siebie oszukujesz, licząc na samoistną zmianę. leki, psychiatra...jej, skoro i 16-latki i starsi tak mają, to długo nic tego nie zmieni
Nie biorę żadnych leków, od dawna nie byłem u psychiatry, nie liczę na to, że świat nagle stanie dla mnie na głowie. Zastanawiające jest natomiast, że z tonu powyższej wypowiedzi można wywnioskować (i możliwe, że można się dość mocno przejechać, ale co mi tam), że osoby psychicznie chore powinny same się magicznie wyleczyć.

Na koniec muszę otwarcie przyznać, że, choć nie czuję się urażony, ogólnie bardzo nie podoba mi się ton Twojej wypowiedzi. Wkładasz mi do ust słowa, których nie wypowiedziałem, a na dodatek jeszcze komentujesz je tak, jak gdybym wyrządził Ci jakąś straszną krzywdę.

[edit]
Venus w Raku pisze:jak będziesz miał 80 lat
Dziękuję za sporą dawkę nieuzasadnionego optymizmu. :)
5w4, już trochę mniej niezdrowa

All the years of useless search
Have finally reached an end
Loneliness and empty days
will be my only friend

yusti
Posty: 4664
Rejestracja: niedziela, 22 października 2006, 17:54
Enneatyp: Perfekcjonista

Re: Piątki a zobojętnienie na życie

#30 Post autor: yusti » sobota, 15 maja 2010, 15:16

.
Ostatnio zmieniony piątek, 15 października 2010, 18:55 przez yusti, łącznie zmieniany 5 razy.

ODPOWIEDZ