Spowiedź trójki
: niedziela, 14 maja 2017, 21:20
Witam wszystkich!
To mój pierwszy post na tym forum, w którym chciałbym poruszyć pewną kwestię dotyczącą kobiet, przez którą trafiłem na tematy związane z rozwojem osobistym i enneagramem. Otóż jestem ogólnie uważany za całkiem przystojnego (choć chciałbym w to wierzyć to gdy ktoś mi to mówi natychmiast zaczynam doszukiwać się wad w swoim wyglądzie), ale nigdy nie mogłem zdobyć (nie wiem jakie inne słowo tu pasuje) kobiety jakiej bym pragnął. Po głębszej analizie mam wrażenie że szukam atrakcyjnej, popularnej, pożądanej przez wielu kobiety tylko dlatego żeby zaspokoić swoje ego, ale też wiem, że nie czułbym się dobrze w związku z takową. Najlepiej rozumiem się z kobietami, które jak na przekór - nie są atrakcyjne, ponieważ przy nich jestem swobodny i autentyczny a to wyczuwa się natychmiast. Mam obok siebie przyjaciółki idealne żeby być z nimi w związku ale nie satysfakcjonuje mnie ich wygląd. Zauważyłem, że nawet gdy spotkam dziewczynę która jest uważana za ładną i bez mojego większego wysiłku jest mną zainteresowana, od razu ją odrzucam, pociągają mnie tylko te niedostępne dla mnie, przez co staram się być coraz lepszym, dopracowywać cechy, które według mnie są godne podziwu takie jak wygląd czy charyzma(? mam na myśli wzbudzanie szacunku w grupie), oraz cały czas idę w stronę aby mieć coraz więcej pieniędzy a co za tym idzie - podziwu. Widzę że traktuje ludzi przedmiotowo, manipuluję przyjaciółmi (aczkolwiek nie jest mi tego wstyd), kobiety taktuję jak zabawki tylko po to aby się podbudować. Wiem że z opisu wygląda to jak opis niezdrowej trójki, ale nie jest tak do końca. W pełni widzę że idę w niewłaściwym kierunku aczkolwiek obawiam się że moja chęć do zmiany siebie jest zmotywowana tym że stanąłem w martwym punkcie, że kobiety których pragnę nie są do zdobycia w ten sposób, w jaki próbuje, że żeby je zdobyć trzeba być autentycznie takim na jakiego się kreuje a nie tylko mieć taki wizerunek, ponieważ w pewnych sytuacjach mój fałsz wychodzi na wierzch, że czasami zachowuję się inaczej niż osoba, której wizerunek sobie zbudowałem. Wartościuję ludzi, dzielę ich na gorszych i lepszych od siebie, przystaję do tych lepszych aby w końcu ich przewyższyć i znaleźć innych dzięki którym mógłbym urosnąć jeszcze bardziej. Zauważyłem też że w każdej grupie do jakiej dołączam powielam pewien schemat - mianowicie staję się prawą ręką lidera, jego przyjacielem, po czym zaczynam mu zazdrościć szacunku, i podziwu, który to on zbiera ponieważ to on jest liderem a nie ja (co jednak mi się nie marzy, zawsze podziwiałem władzę zza kulis), a teraz również i kobiet, które lgną właśnie do nich, ponieważ od tzw. liderów bije czystą charyzmą, którą jest się w stanie rozpoznać już przy pierwszym kontakcie, której ja nie posiadam, następnie narasta we mnie zazdrość, przeradzająca się później w zawiść przez to że wszystkie metody im dorównania zawodzą, przez co mszczę się na nich, a oni odwracają się ode mnie i po latach znajomości traktujemy siebie nawzajem jak obcych. Mam świadomość, że patrzę tylko na wąskie spektrum całej sprawy, idealizuje wspomnianych liderów, wiem że nie mogę być jednym z nich przez to że nie mam szacunku do ludzi według mnie gorszych, których to wspomniani liderzy szanują a wiadomo że liderem staje się ten, przy którym każdy czuje się dobrze i bezpiecznie, jednak nigdy nie chciałem nim być. Nigdy nie czułem żeby ktoś miał nade mną jakąś władzę, zawsze miałem na każdego jakieś haki. Mój problem polega na tym, iż z jednej strony chciałbym być w związku z piękną kobietą i czuć się w nim dobrze (jak wspomniani wcześniej liderzy), czego jednakże nie potrafię - za bardzo udaję kogoś innego, a z drugiej wiem że to pragnienie jest wywołane żądzą podziwu. Jednak naturalnym jest że każdy chciałby być z atrakcyjną kobietą - co jednak jeśli nie potrafię?
Na koniec powiem ku waszej uciesze (a może i nieszczęściu ) , że chciałbym zostać politykiem.
To mój pierwszy post na tym forum, w którym chciałbym poruszyć pewną kwestię dotyczącą kobiet, przez którą trafiłem na tematy związane z rozwojem osobistym i enneagramem. Otóż jestem ogólnie uważany za całkiem przystojnego (choć chciałbym w to wierzyć to gdy ktoś mi to mówi natychmiast zaczynam doszukiwać się wad w swoim wyglądzie), ale nigdy nie mogłem zdobyć (nie wiem jakie inne słowo tu pasuje) kobiety jakiej bym pragnął. Po głębszej analizie mam wrażenie że szukam atrakcyjnej, popularnej, pożądanej przez wielu kobiety tylko dlatego żeby zaspokoić swoje ego, ale też wiem, że nie czułbym się dobrze w związku z takową. Najlepiej rozumiem się z kobietami, które jak na przekór - nie są atrakcyjne, ponieważ przy nich jestem swobodny i autentyczny a to wyczuwa się natychmiast. Mam obok siebie przyjaciółki idealne żeby być z nimi w związku ale nie satysfakcjonuje mnie ich wygląd. Zauważyłem, że nawet gdy spotkam dziewczynę która jest uważana za ładną i bez mojego większego wysiłku jest mną zainteresowana, od razu ją odrzucam, pociągają mnie tylko te niedostępne dla mnie, przez co staram się być coraz lepszym, dopracowywać cechy, które według mnie są godne podziwu takie jak wygląd czy charyzma(? mam na myśli wzbudzanie szacunku w grupie), oraz cały czas idę w stronę aby mieć coraz więcej pieniędzy a co za tym idzie - podziwu. Widzę że traktuje ludzi przedmiotowo, manipuluję przyjaciółmi (aczkolwiek nie jest mi tego wstyd), kobiety taktuję jak zabawki tylko po to aby się podbudować. Wiem że z opisu wygląda to jak opis niezdrowej trójki, ale nie jest tak do końca. W pełni widzę że idę w niewłaściwym kierunku aczkolwiek obawiam się że moja chęć do zmiany siebie jest zmotywowana tym że stanąłem w martwym punkcie, że kobiety których pragnę nie są do zdobycia w ten sposób, w jaki próbuje, że żeby je zdobyć trzeba być autentycznie takim na jakiego się kreuje a nie tylko mieć taki wizerunek, ponieważ w pewnych sytuacjach mój fałsz wychodzi na wierzch, że czasami zachowuję się inaczej niż osoba, której wizerunek sobie zbudowałem. Wartościuję ludzi, dzielę ich na gorszych i lepszych od siebie, przystaję do tych lepszych aby w końcu ich przewyższyć i znaleźć innych dzięki którym mógłbym urosnąć jeszcze bardziej. Zauważyłem też że w każdej grupie do jakiej dołączam powielam pewien schemat - mianowicie staję się prawą ręką lidera, jego przyjacielem, po czym zaczynam mu zazdrościć szacunku, i podziwu, który to on zbiera ponieważ to on jest liderem a nie ja (co jednak mi się nie marzy, zawsze podziwiałem władzę zza kulis), a teraz również i kobiet, które lgną właśnie do nich, ponieważ od tzw. liderów bije czystą charyzmą, którą jest się w stanie rozpoznać już przy pierwszym kontakcie, której ja nie posiadam, następnie narasta we mnie zazdrość, przeradzająca się później w zawiść przez to że wszystkie metody im dorównania zawodzą, przez co mszczę się na nich, a oni odwracają się ode mnie i po latach znajomości traktujemy siebie nawzajem jak obcych. Mam świadomość, że patrzę tylko na wąskie spektrum całej sprawy, idealizuje wspomnianych liderów, wiem że nie mogę być jednym z nich przez to że nie mam szacunku do ludzi według mnie gorszych, których to wspomniani liderzy szanują a wiadomo że liderem staje się ten, przy którym każdy czuje się dobrze i bezpiecznie, jednak nigdy nie chciałem nim być. Nigdy nie czułem żeby ktoś miał nade mną jakąś władzę, zawsze miałem na każdego jakieś haki. Mój problem polega na tym, iż z jednej strony chciałbym być w związku z piękną kobietą i czuć się w nim dobrze (jak wspomniani wcześniej liderzy), czego jednakże nie potrafię - za bardzo udaję kogoś innego, a z drugiej wiem że to pragnienie jest wywołane żądzą podziwu. Jednak naturalnym jest że każdy chciałby być z atrakcyjną kobietą - co jednak jeśli nie potrafię?
Na koniec powiem ku waszej uciesze (a może i nieszczęściu ) , że chciałbym zostać politykiem.