angelique1990 pisze:Na pewno zależy nam na swobodzie, w grupie jednak trzeba sie troche podporządkowac.
Unikam grup, w których miałabym się jakkolwiek komukolwiek podporządkować.
Ja po prostu -nie umiem- się podporządkowywać. Grupa, do której przystaję, musi być zorganizowana tak, żeby każdy miał w niej tyle samo do gadania i nikt nikomu nic nie nakazywał. Władza dla mnie nie istnieje. Potrafię na przykład zupełnie bezmyślnie poinformować nauczycieli i pewnych sprawach
. Szczególnie dwa przypadki były wspaniałe:
1. Druga klasa gimnazjum, matematyka, lekcja czerwcowa, niedługo koniec roku. Nudziliśmy się niemożebnie, więc koleżanka zaproponowała, żebym nabazgrała jej portret. Lubię rysować, nie bardzo umiem, ale czemu miałabym się nie zgodzić? No więc siedzę sobie, molestuję ołówek, nikt w klasie nic nie pisze, niektórzy nawet zeszytów nie wyjęli. Matematyczka nawija o bryłach, w końcu zauważa, że jej olewana ciepłym moczem i stwierdza coś w stylu "powinniście mnie słuchać, w szczególności ty, Monika (gapi się na mnie), we wrześniu będziemy to robić dalej, będzie wam to potrzebne...". Ja, oczywiście niewiele myśląc pytam, dlaczego. Kobieta odpowiada, że na pewno mi się to w przyszłości przyda, że studia i praca to nie przelewki. Myśląc jeszcze mniej, stwierdzam, że nie znoszę matematyki i na pewno nie będę wiązała z nią swojej przyszłości. Ciężko opisać mi minę nauczycielki... Chociaż jej się nie dziwię - uczennica z piątką z matmy, ta, którą wysyła na konkursy, mówi jej w twarz, że, delikatnie rzecz ujmując nie przepada za matematyką.
2. Tegoroczna lekcja niemieckiego. Przyszło mi czytać wiersz. Czytanie na głos to chyba jedna z moich najsłabszych stron. Tekst po polsku potrafię spartać niemożebnie, a co dopiero mówić o czymś, gdzie nie rozumiem części wyrazów. Na dodatek jeszcze wyrazy krótkie (a ja nie wiem czemu, mam problem z płynnym czytaniem tych krótszych właśnie). No więc czytam. W pierwszej linijce byk roku - "kehrt" przekręcam na "kahl". Zorientowawszy się, całkowiecie gubię sens zdania, więc i intonuję jak dziecko w pierwszej klasie. Kobieta na mnie patrzy (stoi pół metra ode mnie), a ja jadę dalej... robiąc, mimo usilnych starań, błąd w każdej (ale to każdej) linijce. Klasa już tam coś do siebie szepcze, podśmiewa się. Przedostania linijka - pięciowyrazowa, trzy błędy. Przerywa mi: "czytałaś ty ten tekst wcześniej?". Na co ja "czytałam, pani profesor, raz..." I zupełnie bez zastanowienia "ale... ja nie umiem czytać". Reflektuję się po momencie "wierszy po niemiecku". Mimo to germanistka mało nie wybuchnie śmiechem, ja nie wiem, czy się śmiać czy płakać. "Faktycznie, takiego dukania dawno nie słyszałam". "Ale... ale ja nie umiem głośno czytać, pani profesor" już pewnie, bez dodawania niczego (sama nie wierzę, że to powiedziałam). "Rzeczywiście. No to, skoro nie umiesz czytać, to ja nie będę ci mogła podstawić więcej niż dwa na koniec." Patrzy na mnie i się śmieje - miałam u niej cały czas 4 albo 5.
Jakiś czas później, na lekcji, w czasie której mówiliśmy o autorytetach, uświadomiłam germanistce, że nie przepadam za Janem Pawłem II. Całe szczęście, że po niemiecku nie jestem w stanie powiedzieć tyle, co po polsku...
Takie przypadki mogłabym mnożyć. Wniosek - już naprawdę lepiej, żebym się nie odzywała
.
Myslę, że to, że nie lubimy spotykać innych przedstawicieli naszego gatunku to nie jest sprawa lenistwa
Ja lubię spotykać przedstawicieli naszego gatunku. Tyle, że muszą to być określone jednostki i czas nie może być zbyt długi, bo zapadnę w sen dłuższy od snu zimowego.