Stopniowa "degradacja" dwójki
: czwartek, 22 kwietnia 2010, 21:39
Nie zaglądałem na to forum od bardzo dawna,a biorac pod uwage jak wiele sie od tamtego czasu zmienilo postanowilem zalozyc specjalnie w tym celu nowe konto.
Czy którejkolwiek z was dwójek zdarzylo sie kiedykolwiek stopniowo ale nieublagalnie tracic wsyzstko to co sami w sobie szanowaliscie dawniej, wszystkie swoje wartosci ktore stawialiscie kiedys na 1szym miejscu jak milosc,przyjazn,chec niesienia pomocy czy wrazliwosc. Gdy wasza dwójkowosc rozpada sie i zaczynacie czerpac z zycia wszystko co tylko przyjdzie wam na mysl,wiecej wrazen bez liczenia sie z innymi.
OSTRZEGAM ze strasznie sie ten post wyduzyl chcialem pokazac jak to bylo ze mna.
Dla mnie bycie dwojka zawsze było cięzarem. Poczawszy od szkoly,gdzie odcisnela sie na mnie bicie i przemoc innych wobec mnie,nadstawianie drugiego policzka,ogromne oczekiwania ze strony rodzicow czy tez niewolnicze zwiazki z kobietami zawsze wychodzace z ich inicjatywy,zakonczone upokorzenim w kazdym wypadku po czesci z ich winy (zawsze przynosily ze soba bagaz problemow ktore ja mailem rozwiazywac...bedac jendoczesnie pzyjacielem,kochankiem,sługą i ojcem) po drugiej czesci z mojej (silne oczekiwania wzgledem emocji trudne do spelnienia,kreowanie przyszlosci na sile zebysmy "zyli dlugo i szczesliwie",i ciagle jednsotajnie wysoka uwaga poswiecana drugiej osobie bez stawiania zadnych granic). W koncu depresja,i kaleczenie sie po utracie tej milosci ktora naprawde ciagle uwazam za prawdziwą.
Terapie,hipnozy,leczenie psychoterapia, leczenie Lorafenem ktory wprawial w blogostan i usuwal wszystkie problemy,potem wyrzucenie go by uniknac uzaleznienia i walka ze swoim organizmem domagajacym sie swojej dawki-walka zakonczona sukcesem. wszystko to mialo mnie uczycnic w pelni zdrowa dwojka,majaca szacunek do siebie a tymczasem efekt koncowy przeskoczyl to o cale dlugosci.
Zaczeło sie od calkowitej szczerosci wzgledem siebie wzgledem swoich motywow i pozbawianie ich całej tej altruistycznej otoczki. Niechec do ludzi, traktowanie ich jako surowca do wykrozsytania do swoich celow,bez odrobiny przywiazania,traktowanie bycia wsrod ludzi jako koniecznosci a jednoczesnie delektowanie sie samotnoscia,koncentracja na swoich pasjach.
Z jednej strony szczerosc wzgledem innych..ze chetnie cos dla Ciebie zrobie jesli Ty dasz mi cos w zamian,z drugiej przybieranie masek aby kazdy widzial we mnie swoje wlasne odbicie..kompana do ktorego zaczyna lgnac oczekujac ze ten po drugiej stronie rozumie bo jest Toba. Dostrzezenie swoich umiejtnosci manipulowania ludzmi staje sie kluczem do tego wszystkiego,jakby dar,stwierdzenie.."tak potrafie to robic" "potrafie to wykorzystac i nie musze meic wyrzutow sumienia bo dawno temu nikt nie mial ich wobec mnie.
Najwazniejsze stalo sie ukrywanie swoich emocji,i pokazywanie falszywych,uzywanie wielkich slow jak milosc i przyjazn zeby sie poprostu dobrze zaabwic.wszystko jest tylko sprawnym przedstawieniem. Wizja pieknej szczesliwej milsoci jak z bajki z ta "jedyna" prysla i zastapily ja kontakty z prostytutkami,jednoczesnie pojawily sie jakies zwiazki,jeden z kobieta ktora byla z kims zareczona co mialo byc checia rozwalenia czegos co kiedys sam utracilem. Klamanie o milosci do niej za czym kryla sie pogarda i obrzydzenie ze zdradza ze mna swojego faceta,i upewnianie sie co do tego jak dobrym aktorem sie stalem. W koncu odejscie od tej osoby gdy zamierzala zakonczyc swoj poprzedni zwiazek,jedyny taki moment gdzie poczulem zahamowanie,i nie chodzilo tu tylko o to ze nie moglbym byc z kims takim kto jest mi zupelnie obojetny,ale ze moge przyczynic sie do zniszczenia komus życia,ze przez moje gierki ta dziewczyna mogla stracic kogos, komu pewnie na niej zalezalo od wielu lat i zostałaby z niczym bo ja nie zamierzalem nic jej dac.
Potem jeszcze pare drobnych znajomosci,i zabaw w zwiazek,odchodzenie z dnia na dzien bez powodu i bez slowa (od jednej 7) lub gdy tylko oczekiwania drugiej strony sie zwiekszaly i naigrywanie sie z tego ze ktos czul do mnie milosc, ze zaczalem to znajdowac i zauwazac teraz gdy przestalo mi na tym zalezec,podczas gdy dawniej jako dwojka żebralem o milosc..moze chcialem sobie ja kupic swoimi dobrymi uczynkami jak wiele innych dwojek, a teraz przeraza mnie wspomnienie tamtej naiwnosci,slabosci i glupoty
Wkrecanie innych by robili za mnie rzeczy na ktore nie mialem ochoty lub dla mojej wygody.Świnstwo,wszystko co bylo swinstwem i co swinskiego robilem opowiadalem weekendowym znajomym przy piwku gdzie czekaly mnie poklepywania po plecach,czy slowa uznania jak to pieknie "im" pokazalem..jaki swietny popis swojego męsko-chamskiego ego dalem. skoro wszystko bedace swinstwem jest wychwalane powtarzane i stawiane na piedestale to moze nie ze mna jest tu cos nie tak,moze poszedlem wprost z duchem czasu..podczas gdy inne dwojki swoja dobrocia walcza z tym "postepem" ,najczesciej na prozno bo rzadko czuja sie do konca spelnione.
Nie czuje milosci do nikogo i odtracam milosc od siebie,co dla wiekszosci ludzi jest ulomnoscia,ale nie dla mnie bo kiedys zylem tylko miloscia i dobrocią ktore wyczerpywaly mnie i spychaly w depresje i w koncu byc moze w samobojstwo. Teraz gdy zaczalem korszystac z wszytkiego co ma do zaoferowania ten swiat poczulem ze osobą an ktorej mi najbardziej zalezy na swiecie jestem ja sam i nie zamienilbym tego na nic. Jest tylko jedna osoba,przyjaciolka ktora pamieta mnie jeszcze z dawnych lat i wie o tym wszystkim,ciezko uwierzyc ze znajac mnie (czyli wiedzac to wszystko co napisalem )moze odczuwac jeszcze do mnie jakas sympatie,laczy mnie w ten sposob z tym co bylo kiedys.
Najwieksze zdziwienie przynioslo mi zrobienie testu kolejny raz,okazalo sie ze jestem 5 (bez skrzydła)
Czy którejkolwiek z was dwójek zdarzylo sie kiedykolwiek stopniowo ale nieublagalnie tracic wsyzstko to co sami w sobie szanowaliscie dawniej, wszystkie swoje wartosci ktore stawialiscie kiedys na 1szym miejscu jak milosc,przyjazn,chec niesienia pomocy czy wrazliwosc. Gdy wasza dwójkowosc rozpada sie i zaczynacie czerpac z zycia wszystko co tylko przyjdzie wam na mysl,wiecej wrazen bez liczenia sie z innymi.
OSTRZEGAM ze strasznie sie ten post wyduzyl chcialem pokazac jak to bylo ze mna.
Dla mnie bycie dwojka zawsze było cięzarem. Poczawszy od szkoly,gdzie odcisnela sie na mnie bicie i przemoc innych wobec mnie,nadstawianie drugiego policzka,ogromne oczekiwania ze strony rodzicow czy tez niewolnicze zwiazki z kobietami zawsze wychodzace z ich inicjatywy,zakonczone upokorzenim w kazdym wypadku po czesci z ich winy (zawsze przynosily ze soba bagaz problemow ktore ja mailem rozwiazywac...bedac jendoczesnie pzyjacielem,kochankiem,sługą i ojcem) po drugiej czesci z mojej (silne oczekiwania wzgledem emocji trudne do spelnienia,kreowanie przyszlosci na sile zebysmy "zyli dlugo i szczesliwie",i ciagle jednsotajnie wysoka uwaga poswiecana drugiej osobie bez stawiania zadnych granic). W koncu depresja,i kaleczenie sie po utracie tej milosci ktora naprawde ciagle uwazam za prawdziwą.
Terapie,hipnozy,leczenie psychoterapia, leczenie Lorafenem ktory wprawial w blogostan i usuwal wszystkie problemy,potem wyrzucenie go by uniknac uzaleznienia i walka ze swoim organizmem domagajacym sie swojej dawki-walka zakonczona sukcesem. wszystko to mialo mnie uczycnic w pelni zdrowa dwojka,majaca szacunek do siebie a tymczasem efekt koncowy przeskoczyl to o cale dlugosci.
Zaczeło sie od calkowitej szczerosci wzgledem siebie wzgledem swoich motywow i pozbawianie ich całej tej altruistycznej otoczki. Niechec do ludzi, traktowanie ich jako surowca do wykrozsytania do swoich celow,bez odrobiny przywiazania,traktowanie bycia wsrod ludzi jako koniecznosci a jednoczesnie delektowanie sie samotnoscia,koncentracja na swoich pasjach.
Z jednej strony szczerosc wzgledem innych..ze chetnie cos dla Ciebie zrobie jesli Ty dasz mi cos w zamian,z drugiej przybieranie masek aby kazdy widzial we mnie swoje wlasne odbicie..kompana do ktorego zaczyna lgnac oczekujac ze ten po drugiej stronie rozumie bo jest Toba. Dostrzezenie swoich umiejtnosci manipulowania ludzmi staje sie kluczem do tego wszystkiego,jakby dar,stwierdzenie.."tak potrafie to robic" "potrafie to wykorzystac i nie musze meic wyrzutow sumienia bo dawno temu nikt nie mial ich wobec mnie.
Najwazniejsze stalo sie ukrywanie swoich emocji,i pokazywanie falszywych,uzywanie wielkich slow jak milosc i przyjazn zeby sie poprostu dobrze zaabwic.wszystko jest tylko sprawnym przedstawieniem. Wizja pieknej szczesliwej milsoci jak z bajki z ta "jedyna" prysla i zastapily ja kontakty z prostytutkami,jednoczesnie pojawily sie jakies zwiazki,jeden z kobieta ktora byla z kims zareczona co mialo byc checia rozwalenia czegos co kiedys sam utracilem. Klamanie o milosci do niej za czym kryla sie pogarda i obrzydzenie ze zdradza ze mna swojego faceta,i upewnianie sie co do tego jak dobrym aktorem sie stalem. W koncu odejscie od tej osoby gdy zamierzala zakonczyc swoj poprzedni zwiazek,jedyny taki moment gdzie poczulem zahamowanie,i nie chodzilo tu tylko o to ze nie moglbym byc z kims takim kto jest mi zupelnie obojetny,ale ze moge przyczynic sie do zniszczenia komus życia,ze przez moje gierki ta dziewczyna mogla stracic kogos, komu pewnie na niej zalezalo od wielu lat i zostałaby z niczym bo ja nie zamierzalem nic jej dac.
Potem jeszcze pare drobnych znajomosci,i zabaw w zwiazek,odchodzenie z dnia na dzien bez powodu i bez slowa (od jednej 7) lub gdy tylko oczekiwania drugiej strony sie zwiekszaly i naigrywanie sie z tego ze ktos czul do mnie milosc, ze zaczalem to znajdowac i zauwazac teraz gdy przestalo mi na tym zalezec,podczas gdy dawniej jako dwojka żebralem o milosc..moze chcialem sobie ja kupic swoimi dobrymi uczynkami jak wiele innych dwojek, a teraz przeraza mnie wspomnienie tamtej naiwnosci,slabosci i glupoty
Wkrecanie innych by robili za mnie rzeczy na ktore nie mialem ochoty lub dla mojej wygody.Świnstwo,wszystko co bylo swinstwem i co swinskiego robilem opowiadalem weekendowym znajomym przy piwku gdzie czekaly mnie poklepywania po plecach,czy slowa uznania jak to pieknie "im" pokazalem..jaki swietny popis swojego męsko-chamskiego ego dalem. skoro wszystko bedace swinstwem jest wychwalane powtarzane i stawiane na piedestale to moze nie ze mna jest tu cos nie tak,moze poszedlem wprost z duchem czasu..podczas gdy inne dwojki swoja dobrocia walcza z tym "postepem" ,najczesciej na prozno bo rzadko czuja sie do konca spelnione.
Nie czuje milosci do nikogo i odtracam milosc od siebie,co dla wiekszosci ludzi jest ulomnoscia,ale nie dla mnie bo kiedys zylem tylko miloscia i dobrocią ktore wyczerpywaly mnie i spychaly w depresje i w koncu byc moze w samobojstwo. Teraz gdy zaczalem korszystac z wszytkiego co ma do zaoferowania ten swiat poczulem ze osobą an ktorej mi najbardziej zalezy na swiecie jestem ja sam i nie zamienilbym tego na nic. Jest tylko jedna osoba,przyjaciolka ktora pamieta mnie jeszcze z dawnych lat i wie o tym wszystkim,ciezko uwierzyc ze znajac mnie (czyli wiedzac to wszystko co napisalem )moze odczuwac jeszcze do mnie jakas sympatie,laczy mnie w ten sposob z tym co bylo kiedys.
Najwieksze zdziwienie przynioslo mi zrobienie testu kolejny raz,okazalo sie ze jestem 5 (bez skrzydła)