Snufkin pisze:W takim razie wycofuję oświadczyny.
Szkoda
, bo lubię intelektualistów.
Jestem domatorem i raczej jestem po intowertycznej stronie, ale uważam, że kokonowanie może prowadzić do skrajnego wycofania się z życia. Poza tym, z praktycznego punktu widzenia, to żeby kokonować, to trzeba mieć stałe źródło utrzymania, które nie będzie od nas wymagało nic i zaakceptuje kokonowanie jako nasz styl życia. To się raczej nie zdarza.
Mam koleżankę, która jest opiekunką społeczną. Opiekowała się dziewczyną, która od wieku 19 do 30 lat nie wychodziła z domu. Nie wychodziła nawet na balkon. Teraz czasami wychodzi z domu, ale koleżanka powiedziała mi, że bez lekarza i leków, to ta dziewczyna nie jest w stanie funkcjonować. Nie wypytywałam o szczegóły, bo normalnie, to człowiek sobie myśli, że jest to przerażające i trudno sobie nawet wyobrazić, że osoba czuje się z tym dobrze. A nawet jak osoba czuje się z tym dobrze, to rodzina musi być maksymalnie sfrustowana. Jest to ekstremalny przypadek, ale takie rzeczy się zdarzają.
Zdaję sobie sprawę, że Internet sprzyja kokonowaniu. Bez wychodzenia z domu i fizycznego kontaktu z innymi można mieć życie socjalne, robić zakupy, a nawet zarabiać pieniądze. I nieraz sobie o tym myślę. O ile kiedyś, jak jeszcze nie było telewizji i Internetu, życie było przyjemniejsze. I nawet zamknięte w sobie osoby, czy chciały, czy nie chciały, to musiały spełniać swoje potrzeby w realu i jednocześnie kontaktować się fizycznie z innymi ludźmi.
z wikipedii: Hikikomori
Syndrom związany jest z nastawieniem rozwiniętych społeczeństw dalekowschodnich na kolektywizm, działanie grupowe, stawianie dobra grupy nad dążeniami indywidualnymi. Widać to na przykładzie szkolnictwa, gdzie japoński młodzieniec spotyka się z wielkimi wymaganiami i konkurencją. Dużo czasu poświęca się wyuczaniu na pamięć przygotowującemu do egzaminów wstępnych na kolejne poziomy edukacji
Ten opis jest bardzo przegięty i nie sądzę, że dotyczy społeczeństw dalekowschodnich, bo ujawnia się głównie na Zachodzie, ale na Zachodzie mamy propagandę i prawie niemożliwe jest publiczne dykutowanie prawdziwych problemów. Prawdziwe powody są takie, że panuje dekadencja. Rozkład wartości kulturowych, społecznych; chylenie się ku upadkowi; szalejące bezrobocie; kryzys ekonomiczny; zapożyczone państwa na wieki. Jest to wystarczająco pesymistyczny obraz na przyszłość.
Mój bratanek (dobre dziecko, żaden łobuziak, żaden młodociany buntownik) nie chodzi przez tydzień do szkoły nie dlatego, że raptem zachciału mu się wagarować i iść z chłopakami nad rzekę, aby sobie swobodnie pobaraszkować bez obowiązku odrabiania lekcji i uczenia się. On przez tydzień nie chodzi do szkoły, bo do godziny 4 - 5-tej w nocy siedzi na Internecie, a rano nie chce mu się wstać. A rodzice dowiadują się o tym, jak nauczycielka zadzwoni, aby się zapytać, co się dzieje, że syna przez tydzień nie ma w szkole. No i jest jakaś burda, ale potem znowu to samo.
Brat zorganizował piknik dla dzieci z klasy syna na swojej działce. Cała klasa była zaproszona. No, przyjechało 10-cioro dzieci (1/3) z matkami, ale każda mówiła, że dziecko nie chciało jechać, bo nie będzie telewizji i internetu przez cały dzień. Matki przymusiły.
Za moich czasów, to trudno było dzieci w domu utrzymać, bo tak bardzo chciały wyjść z domu i bawić się z innymi dziećmi na podwórku. Czasy się zmieniły. Nowe normy, nowe wartości społeczne, rodzice pod presją rodzicielstwa jakiej nigdy przedtem nie było. Nam matka w wieku 7-8 lat zakładała klucze na szyje z bratem (na wstążce) i rodzice szli do pracy rano, a my do szkoły na 11-stą lub 12-nastą. Przed szkołą szliśmy się jeszcze bawić na podwórko z innymi dziećmi. I trzeba było ubrać się, spakować tornister, sprawdzić wszystko przed wyjściem, zamknąć dom i oczywiście klucza pilnować, aby nie zgubić... dzisiaj to byłoby zaniedbanie, narażanie dzieci na niebezpieczeństwo. Trudno mi powiedzieć, co się dzieje. Od małego dzieci są uczone, że wszędzie czyha niebezpieczeństwo, a wię nie dziwota, że mają potrzebę zamykać się w domu. Dodaj do tego jeszcze ciągły stres egzystencjonalny i już pewna liczba społeczeństwa nie chce wychodzić z domu. Kto kiedyś słyszał o depresji? I akurat kolektywizm nie ma z tym nic wspólnego, bo to raczej indywidualizm oddziela jednego człowieka od drugiego człowieka. "Jestem inny, jestem specjalny". Nie nie jesteś.
Dla nikogo nie ma taryfy ulgowej. I nikogo nie obchodzi, że chcesz się zamknąć w sobie i robić, co ty chcesz. Jutro rząd może ogłosić mobilizację do wojny z Rosją i trzeba będzie iść kolektywnie i bronić ideałów Ukrainy i wartości Zachodu... cokolwiek to jest. Czegokolwiek nauczyłam się w życiu, to tego, że jest nieprzewidywalne i trzeba mieć fizyczną i psychiczną siłę, aby przeciwstawiać się trudnościom. Ja obrałam model jedynkowy, ale ktoś inny obrał model kokonowy. Tak długo jak nie muszę mieć kokona w moim życiu prywatny, to jest dla mnie fajnie.
Moi dziadkowie przeżyli dwie wojny światowe, moi rodzice jedną, mam nadzieję, że ja i pokolennia po mnie nie zaznają już żadnej, ale to nie znaczy, że wolno nam stać się kokonami. Doświadczam tej błogości bycia w kokonie jak zawinę się w kołdrę w sobotę wieczorem i zalegnę przed TV oglądając jakiś film, ale jako styl życia jest to niszczące.