yusti pisze:[...] dlaczego ma się takie wartości, skąd się wzięły, czy są rzeczywiście nasze, czy warto się za nie wystawiać na ciosy
No właśnie. Skąd się wzięły te wartości? Moja rodzina specjalnie moralna/etyczna nie była. Nawet do kościoła nie chodzili, a ja jako dziecko zrywałam się co niedzielę rano, żeby pójść na mszę. Matka sama nie chodziła, ale uważała, że dzieci muszą chodzić. Było dużo nakazów, zakazów i przykazów co powinnam, a czego nie powinnam. Od najmłodszych lat uważałam moją matkę za hipokrytkę. Ojciec był w tle i nie mieszał się zbytnio w życie rodzinne.
Pamiętam, że jako dziecko byłam strasznie wyczulona na kłamstwo. To aż dziwne, że takie małe dziecko może mieć tak nastawiony radarek na to co jest słuszne, a co nie; co jest prawdą, a co jest fałszem. Czasami matka siedziała z koleżanką i coś tam jej opowiadała, co było całkowitym kłamstwem, a ja potrafiłam wejść w trakcie takiej rozmowy i powiedzieć jej prosto w oczy "Kłamiesz", a ona wtedy wpadała w furię. Dzisiaj wiem, że ludzie opowiadają innym kłamstwa, bo może sami w nie wierzą, ale jak byłam dzieckiem to było dla mnie tylko białe, albo czarne. Coś było dobre, a coś innego było złe. Miałam absolutnie zdecydowaną opinię na temat dobra i zła, i do dzisiaj mam. Chociaż obecnie staram się świadomie niwelować moje ostre osądy i poglądy. Ogólnie matka uważa mnie za osobę wredną, bo potrafię wypalić jej prosto w twarz prawdę. Nawet kilka dni temu miałam z nią dyskusję i ona mi powiedziała, że ona nie rozumie dlaczego ja taka wredna jestem i dlaczego potrafię tak zranić. Też nie chcę tego robić. Myślę sobie: "Jest już starsza niech sobie żyje w spokoju. Charakteru jej nie zmienię.", ale zawsze w rozmowie ona mi walnie coś takiego, że muszę zająć stanowisko i wypowiedzieć swoje zdanie.
inv pisze:bardzo możliwe, że ten "niedopasowaniec" wychodzi z dezintegrującego połączenia z 4.
Inv chyba ma rację, że takie Jedynki jak ja czują się całkowicie niekochane i nieakceptowane. I ja mam permamentne przesunięcie strzałki w kierunku Czwórki pod tym względem, ale nie czuję się jakąś specjalną indywidualistką, nie mam poczucia elitarności, nie mam poczucia odmienności, nie karmię się smutnymi myślami i uczuciami, nie próbuję wyróżniać się w grupie strojem, czy zachowaniem. Jestem bardzo przyziemną osobą i uważam się za realistkę, ale głęboko w środku siebie to mam poczucie, że jestem niekochana i nieakceptowana. Nigdy nie jestem wystarczająco dobra. Nigdy nie jestem wystarczająco perfekcyjna. Moje wady psychiczne i fizyczne przygnębiają mnie. Wstydzę się, że jestem tym kim jestem. Staram się o tym nie myśleć i brać życie takie jakie jest, ale w głowie jest zawsze ta myśl, że jestem niedoskonała i muszę strarać się bardziej, żeby osiągnąć perfekcję, a wtedy może ktoś powie mi, że jestem coś warta i że jestem godna miłości i podziwu. Ale to się nie przydarzy, bo naprawdę muszę być kimś wyjątkowym, a ja nie jestem. Jestem osobą, która ma mnóstwo wad i niedoskonałości. A inni ludzie nie tolerują wad i niedoskonałości w drugim człowieku. Ja czuję się całkowicie odrzucona i niechciana przez moich bliskich w sensie uczuciowym, ale wiem, że stanowię dla nich wartość, bo potrafię robić rzeczy, potrafię zdjąć z nich całą odpowiedzialność za detale w życiu. Ja zajmuję się tzw. przyziemnymi pierdołami, a oni zajmują się sobą i swoim życiem. I myślę, że jak ktoś ma poczucie, że jest kochany i akceptowany, to ja bardzo takim ludzim zazdroszczę, bo w sumie to jest najważniejsze i to daje siłę, żeby cieszyć się życiem i wykorzystywać swój potencjał w 100%. Ja spełniam tylko służebną rolę i satysfakcja jaką mam z mojego życia jest żadna. Jestem odrzucana i jestem odtrącana emocjonalnie. Kochają mnie tylko jak mogę dla nich coś zrobić fizycznie lub materialnie. Nawet moja rodzina, w której się urodziłam. Moja rodzina postrzega mnie przez pryzmat korzyści materialnych i przydatności do spełniania ich własnych celów. Wszystkie moje rozmowy między mną i nimi sprowadzają się do kwesti pieniędzy. Materializm jest tak ogromny, że żadne ludzkie uczucia nie mają prawa istnienia. Ludzkie uczucia są nie na miejscu. Oskarżać Jedynkę, że jest nieczula. Jedynka nie miała pozwolenia, aby czuć. Jedynka nie otrzymuje żadnych uczuć od innych ludzi. Jedynka, albo jest przydatna, albo otrzymuje kopa. I nikogo nie interesuje ta kwestia, czy Jedynka ma jakąkolwiek satysfakcję i czy Jedynka w ogóle potrzebuje jakiejś satysfakcji. Jedynka w swoim życiu otrzymuje takie informacje: "Że tylko druga osoba się liczy i liczą się tylko potrzeby tej drugiej osoby, a Jedynka lepiej niech się stara, żeby sprostać oczekiwaniom innych, bo jak nie to wywalą ją ze swojego życia." Niby takie dwójkowe stwierdzenie, ale Dwójka jest w jakiś sposób poświęcona drugiej osobie i nie może żyć samotnie, a Jedynka potrafi poświęcić się innym, czy jakiejś idei, ale potrzebuje też czasu dla siebie, a nie 24 godziny /7 dni w tygodniu być poświęcona drugiej osobie, czy jakiejś zafiksowanej ideii.