I co ja Ci mam powiedzieć, Yusti? Nadal uczę się odróżniać "wrzuty" od ciężkiego, cynicznego, ale jednak poczucia humoru. Mój 5w4 jest najlepszym nauczycielem i coś, co kilka lat temu uznawałam za chamstwo i gruboskórność, dziś rozbawia mnie do łez i stwarza okazję do pociągnięcia tego "droczenia się". Mimo to jestem chyba zbyt zmęczona (i obolała - aj, aj, mój kręgosłup po starciu z Godzillą), żeby zastanawiać się w tej chwili, w których miejscach byłaś szczera, a w których "sobie popierniczasz".
Dlatego po prostu napiszę, co myślę.
yusti pisze:No nie wiem co jest gorsze...Jedynka, która już przeszła Przemianę czy Jedynka, która nie wie, że jej głownym zafiksowaniem jest GNIEW
Gniew. Tak, kiedyś był. I niszczył wszystko dookoła. Bo była sobie także głupia, rozbestwiona smarkula, której wydawało się, że świat kręci się wokół niej. Która sądziła, że skoro jest wszechstronnym kujonem i nie odpuści żadnej olimpiadzie, czy to chemia, czy religia, a za punkt honoru stawia sobie bycie zawsze i wszędzie pierwszą, to też wszyscy muszą z tej okazji padać przed nią na twarz. Sądziłam, że ludzie zawsze będą kochać tę boską doskonałość, tego blond anioła, tę wszechwiedzącą, najlepszą, najpiękniejszą. Miną kota ze "Shreka" i szantażem emocjonalnym osiągałam to, czego chciałam. Jasne, nie zawsze byłam wyrachowaną su*ą, miałam to jedynkowe poczucie odpowiedzialności, ale też mnóstwo pychy. Pomagałam, jeśli uznano moją wyższość i łechtano mnie pochwałami. A jeśli coś poszło nie po mojej myśli, mieszałam ludzi z błotem jak nic nieznaczące psy, nie przebierając przy tym w słowach. Straciłam po drodze wielu naprawdę życzliwych mi ludzi.
Nie zastanawiałam się nad tym, ale brałam na siebie za dużo. Zżerały mnie moje ambicje i skumulowany stres musiał gdzieś ujść. Nie panowałam nad agresją a gniew rozładowywałam na przypadkowych osobach. Wiesz, kiedy się zmieniłam? Kiedy nie wytrzymał mnie narzeczony. Chłopak znosił moje humory, fochy, krzyki i wieczne niezadowolenie przez 2 lata, aż w końcu pękł. Dopiero, gdy zostałam sama, doceniłam, co straciłam. Tyle, że nie było już powrotu, nie było czego składać. Chyba właśnie wtedy obiecałam sobie, że nigdy więcej nie zgotuję komuś, ale przede wszystkim sobie takiego piekła. Pewnie, nic nie jest proste, czekał mnie kolejny 2-letni nieudany związek. Z kimś, komu też wlazłam na głowę, bo brakło mu odrobiny asertywności. Aż w końcu zaczęło się udawać. Dziś nie czuję gniewu, nabrałam większego dystansu. Jestem mniej poważna niż 10 lat temu, umiem się z siebie śmiać. Umiem wykrzyczeć się w powietrze, śpiewać na całe gardło albo zakląć siarczyście, jeśli faktycznie komuś uda się wyprowadzić mnie z równowagi, ale nie odczuwam przewlekle i nie tłamszę gniewu. Sprzątam i nie wydaje mi się, żebym odreagowywała.
Nie wiem, na czym jeszcze mogłaby polegać moja przemiana, bo już dawno przestałam być tą wstrętną krytykantką i sadystką. Jasne, jestem 1w2. Do końca życia będę chciała wykazywać się profesjonalizmem, perfekcjonizmem, dokładnością, rzetelnością. Nadal chcę być dobra w tym, co robię, i ceniona za to, w czym jestem dobra. Mimo to mocno zluzowałam, umiem odczuwać radość. Mówienie mi, że powinnam się obecnie zmienić, brzmi tak, jakbyś chciała mi powiedzieć: "ale beznadziejny typ Ci się trafił, weź się przekuj na jakiś sensowniejszy".
yusti pisze:a mimo to jako nowiutka napisała pierwszy post niczym esej doktorancki ze studium Jedynki na podstawie wszelkich Gurdżijewów
Znowu nie wiem, czy to taki okrzyk podziwu, czy sugestia, że powinnam się zamknąć. Nie będę się usprawiedliwiać. Zawsze interesowała mnie psychologia, coś tam pamiętam ze studiów. A w końcu większość piszę w oparciu o moje własne, prywatne, osobnicze doświadczenia. Mam prawo do tego, żeby mi się wydawało, że tak właśnie jest.
yusti pisze:I nie-nie musisz mnie kochać!
Spróbuj NIE OCENIAĆ. zaakceptować mnie jaką jestem. Bez kochania/nienawiści. Nie: czarno-biało. Po prostu zgoda na to co jest. Nie kontroluj;p
I to ja jestem sztywna... Kobito, żartowałam, droczyłam się, rozluźniałam atmosferę.
Staram się po wymianie kilku zdań ani nikogo lubić ani nie lubić. Na sformułowanie mojego stosunku do Ciebie przyjdzie jeszcze czas. Jesteś taka mieszatorka, podburzacz, zaniepokajacz i drążydło, ale tacy też się przydają.
yusti pisze:Ja tam zawsze prowokuję do samokrytyki. Innych, bo siebie z tego leczę;p
Też się z tego leczę. Próba bycia doskonałym wytwarza po drodze wiele kompleksów. Prezentowana tu wszem i wobec moja pewność siebie to jedna z metod kuracji.
yusti pisze:Jedynka jest w triadzie typów zależnych-liczy się z otoczeniem i nie chce się wściekać, by nie być źle postrzeganą.
Tak, z otoczeniem liczę się bardzo. Ale gniewem największą krzywdę robiłam ostatecznie sobie, nie innym. To ja zostawałam sama, to ja męczyłam się, nie umiejąc się pogodzić z przegraną. Dość. Wyloozowałam i nie wkurzam się tak szybko. Nadal ważne jest dla mnie, co powie / pomyśli druga osoba, więc sprzątam, dbam o siebie i na sto innych sposobów staram się dobrze wypaść. Czy to męczy? Czy udaję? Nie, jestem sobą. Nie muszę udawać, bo naprawdę dużo radości sprawia mi zadowolenie innych. Jakoś tak lubię czuć się potrzebna, a powody do gniewu w większości zniknęły (może poza tym, że zawsze jakoś bardziej denerwuje mnie niesprawiedliwość społeczna, która była, jest i będzie).
yusti pisze:ściera te kurze 11:59 i zaraz 00:01
Patrz, kurde, nie zdążyłam... Naczynia myłam...
yusti pisze:wyrozumiałosc jest rozwojeem pełnej pychy dwójki. A nie jedynki.
Prawdopodobnie zanim zaczęłam dostawać kopy od życia, byłam dwójką, może jakimś bardzo niezdrowym 2w1, może manipulatorskim 2w3. Jednym z moich celów było ograniczenie pychy i wypominania innym, jak wiele dla nich zrobiłam. Podejrzewam, że właśnie to działanie pchnęło mnie bardziej w stronę 1w2 i zrównoważyło emocjonalnie.
yusti pisze:Jedynka to powinna zaakceptować swoje emocje i nie oceniać!
Staram się.
yusti pisze:A tak w ogóle to ci zazdroszczę, zes taka madra
Łe tam, ni ma czego. Od tego się fiksuje. I starzeje chyba 3 razy szybciej.
PS. Kiedy mnie tu zbanują?